Czuje się jak gwiazda Hollywoodu, gdy na lotnisku, w sklepie, na ulicy podbiegają do niego ludzie z gratulacjami. Proszą o autografy, ustawiają się z nim do zdjęcia, obcałowują... – Amerykanie są bardzo otwarci, niemniej jestem zażenowany tą popularnością – uśmiecha się 53-letni mężczyzna.
Jego twarz, nazwisko, pochodzenie (wszędzie oznajmia, że jest Polakiem) i rodzinny dramat poznały, bez przesady, całe Stany Zjednoczone. Od kilku miesięcy w czołowej telewizji ABC pokazywano w odcinkach cieszący się nadzwyczajną oglądalnością program „American Inventor” (Amerykański Wynalazca). Do programu-konkursu, swoistego reality show, zgłosiło się 12 tysięcy osób z oryginalnymi projektami wynalazków. Po pierwszej weryfikacji pomysłów zostało po około 250 wynalazców z każdego stanu. Po kolejnych – pięćdziesięciu z całego USA. Do ścisłego finału dotarło czterech, a między nimi Janusz Liberkowski, inżynier po Politechnice Gdańskiej, polski imigrant.
Pokonał wszystkich. Niezwykłym fotelikiem samochodowym dla małych dzieci, skonstruowanym z dwóch półkul. Ani jury fachowców, ani miliony telewidzów głosujących w plebiscycie na najlepszego amerykańskiego wynalazcę nie miało wątpliwości – to prawdziwie innowacyjny pomysł, na miarę XXI wieku.
Janusz Liberkowski nazwał swój zwycięski wynalazek imieniem córki – Anecia. 18 maja, gdy odbierał główną nagrodę, miliony telewidzów wzruszały się razem z nim. I teraz nie mogą się doczekać produkcji „Anecia Safety Capsule”. Czyli po prostu – „Aneci”.
Pierwsza miłość trwa do dziś
W Nowej Soli, w Zielonogórskiem, ostatnio o niczym innym się nie plotkuje. Nowosolanie są dumni. Mówią: Nasz Liberkowski. On był najlepszy. Milion mu się należał. Nie pamiętasz Liberkowskich? Rodzice Janusza sklepik z pamiątkami w centrum prowadzili... On jedynak. Wysoki, przystojniak, zawsze grzeczny, dziewczyny za nim wariowały...
Andrzej Cała, kumpel Janusza z podwórka, szkolny kolega i po dziś serdeczny przyjaciel, opędzić się nie może od wizyt dziennikarzy. – Jako chłopaki nie lataliśmy za piłką – wspomina stateczny ojciec rodziny. – Interesowaliśmy się muzyką, zbieraliśmy płyty i zachodnie muzyczne nowinki... 28-letnia córka Andrzeja jest chrześnicą Janusza i dość często gości w Ameryce. Późny, bo dopiero 9-letni syn w tym roku był u pierwszej komunii. – Ale Janusz jest lepszy ode mnie, bo jemu po pięćdziesiątce urodziły się bliźniaki – śmieje się pan Andrzej. Potwierdza, że faktycznie dziewczyny za Januszem wariowały, ale on miał w sercu tylko jedną miłość – swoją Danusię. Z tego, co wie, ta jedyna została mu do dzisiaj. Odwiedza przyjaciela w Kalifornii. Ostatnio był w ubiegłym roku, na chrzcinach bliźniaków. Spędził u Januszów trzy miesiące. Wspominali, żartowali, dyskutowali, jeździli na koncerty bluesowe, na żagle, na ryby... Wiele razem przeszli. Po szkole obaj wyjechali do Gdańska. Janusz po technikum elektronicznym na studia, on po odlewniczym za pracą. Szybko założyli rodziny. Zawsze mogli na siebie liczyć. – Każdemu życzyłbym takiego kumpla – mówi pan Andrzej. – Jego rodzice traktowali mnie trochę jak przybranego syna. Czuwałem tu nad nimi na prośbę Januszka. Odeszli już oboje...
Najtrudniejsza decyzja w życiu
Liberkowscy wyjechali za ocean w 1984 roku. Z małą Anetką i dwiema walizkami. Nie znali angielskiego, tyle co go liznęli na studiach, ale to prawie nic. Danusia była nauczycielką, Janusz rozkręcił własną firmę na Wybrzeżu, nie powodziło im się źle. – Nie emigrowaliśmy za chlebem – opowiada Janusz. – Postanowiliśmy wyjechać po wprowadzeniu stanu wojennego. Nie chcieliśmy żyć w kraju zniewolonym, okupowanym przez czołgi i wojsko. Czarno widzieliśmy przyszłość i podejmowaliśmy najtrudniejszą decyzję w życiu...
W Stanach przemęczyli się rok w okolicach Nowego Jorku, ucząc się języka i ciężko fizycznie pracując. Po roku, gdy dostali zieloną kartę, Janusz rozłożył mapę, wskazał na Kalifornię i powiedział: Pojedziemy tam, gdzie zawsze świeci słońce.
Spełniony sen o Krzemowej Dolinie
W środkowej części stanu Kalifornia, prawie nad Oceanem Spokojnym, w dolinie nazywanej dziś Doliną Krzemową (od podstawowego dla mikroelektroniki półprzewodnika – krzemu) powstawał wtedy największy na świecie ośrodek wysokich technologii – komputery, aparatura lotniczo-kosmiczna, instytuty biotechnologiczne... Dolina potrzebowała kreatywnych inżynierów.
Kiedy dziś kumpel Janusza z podwórka w Nowej Soli mówi, że Janusz był współtwórcą Krzemowej Doliny, to nasz bohater szeroko się uśmiecha: – Tak to widzi?! I chyba ma rację... Dziś w Dolinie pracuje kilkudziesięciu polskich inżynierów, imigrantów.
Janusz Liberkowski dla swojej firmy Intel stworzył cztery wynalazki. Kolejne cztery patenty są wyłącznie jego własnością. Szybko dorobił się posiadłości w prestiżowym Los Gatos graniczącym z San Jose. Stary dom w stylu hiszpańskim stoi na zboczu góry z lasem. Roztacza się z niego widok na całą Dolinę. – Jelenie, sarenki, a i kojoty podchodzą nam pod okna – cieszy się pan domu. – Rano budzi nas śpiew ptaków.
Byli szczęśliwi. Janusz, zafascynowany potęgą myśli skoncentrowaną w Dolinie, nie krył dumy, że tu pracuje. Danusia wyżywała się zawodowo w prywatnej szkole. Anetka, ich oczko w głowie, dostarczała im jedynie radości. W domu rozmawiali po polsku, by córka
nie zapomniała ojczystego języka, ale pisać nauczyła się sama, żeby korespondować z dziadkami w Nowej Soli.
Tragiczna kraksa na autostradzie
Często ich latem odwiedzali. Janusz: – Droczyłem się czasem z Anecią. Mówiłem przekornie: Patrz, jak tutaj brzydko, jakie domy odrapane. A ona się oburzała: Co też tatuś!
To bliskie, piękne, takie... moje. Była niezwykle wrażliwa i uczuciowa. Pisała wiersze. Planowała, że zostanie adwokatem. W soboty i niedziele chodziła na Akademię Policyjną, pomagała dzieciom ulicy. Uczyła się w katolickiej średniej szkole tylko dla dziewcząt. Dostała się na dobrą wyższą uczelnię, zaczęła studiować religioznawstwo i filozofię.
Swojego chłopaka, Josepha, poznała, gdy była jeszcze nastolatką. – Pewnego dnia przyszedł do szkoły do swojej siostry... – wzdycha Janusz. – Tak zdecydował los...
10 kwietnia 1999 roku młodzi jechali autostradą do San Jose. Auto prowadził Joseph. – Zagapił się... – ojciec na dłuższą chwilę zawiesza głos. – Przeleciał 25-metrowy pas trawy i wpadł na przeciwległą jezdnię. Chłopakowi nic się nie stało. Anetka umarła w szpitalu... Miała 21 lat.
Przez rok rodzice nie mogli wejść do pokoju córki. Zerkali na zamknięte drzwi, łudząc się jakąś mistyczną czy kosmiczną nadzieją, że one się otworzą i usłyszą dźwięczny głos: Mamuś! Tatuś!
W piątą rocznicę śmierci Anetki Joseph zawiesił na jej grobie poemat, który napisała, i obrazek Matki Boskiej. Wrócił do domu i popełnił samobójstwo, strzelając do siebie.
– Nie da się opisać bólu po stracie jedynego dziecka, które było sensem życia – mówi matka. Danuta jest wciąż atrakcyjną szatynką o długich włosach. Nosi tę samą fryzurę od 38 lat, odkąd poznała Janusza. („Bo długie włosy mu się podobają”). Poznali się 22 sierpnia, na zabawie. Byli nastolatkami. Zaprosił ją do pierwszego tańca, przetańczyli cały wieczór i tamto zauroczenie pozostało im do dzisiaj. Są małżeństwem od 32 lat.
Upragnione bliźniaki
– Mój mąż jest niezwykle romantycznym facetem – zdradza Danusia. – Wciąż dostaję od niego kwiatki... Dla mnie pozostał tamtym chłopakiem, którego poznałam na letniej zabawie. Zawsze imponował mi inteligencją, oczytaniem, wrażliwością. Jest znakomitym żeglarzem i kucharzem. Z niczego, czyli z tego, co jest w lodówce, potrafi wyczarować pyszne danie. I jak prawdziwy kulinarny artysta nie zrobi go ponownie, bo zapomniał, jakich składników i przypraw użył za pierwszym razem.
Marzyli o kilkorgu dzieciach, ciągle planowali powiększenie rodziny, ale plany się nie powiodły. Danusia, jeszcze w Gdańsku, poroniła drugą, mocno zaawansowaną ciążę. Miał się urodzić synek. Blokada psychiczna, która po tym nastąpiła, była nie do pokonania.
Kiedy więc zdarzył im się cud poczęcia, co tu ukrywać, w bardzo dojrzałym wieku, i było już pewne, że to będą bliźnięta, Janusz zadzwonił do kumpla w Nowej Soli: – Ha! Ha! Nie będziesz już rekordzistą! – rozradowany wołał do słuchawki.
Bliźnięta przyszły na świat 5 października 2004 roku. Janusz wcześniej kupił cztery książki z 20 tysiącami imion, żeby wybrać te dwa najpiękniejsze. Wertowali je bez końca. W klinice ich popędzano, żeby imiona wpisać do papierów, a oni wciąż debatowali. Janusz poprosił o dzień zwłoki. – Jutro w południe podamy imiona – zapewniał. W południe wciąż nie byli gotowi. Wybłagał jeszcze 10 minut.
I wyjścia już nie mieli. Zaklepali. Synek – Jason. Angielskie son to polskie – syn, czyli syn Janusza. Córeczka – Marielle. Bo Danusi podobało się imię Ariel, od anioła. Będzie więc aniołkiem mamusi.
Rosną zdrowo, absorbują dniami i nocami, zaczynają już mówić – po polsku i po angielsku. Uwielbiają jacuzzi. – Przepraszam – mówi Danuta – ale muszę zmienić pieluchy.
Nie myślałem o wygranej
Janusz nie wie, czy życie zależy wyłącznie od przypadku. Ale faktem jest, że przez przypadek wziął udział w konkursie. 15 listopada ub. roku przeglądał fachową prasę, gdy nagle jego wzrok przykuło ogłoszenie o „Amerykańskim Wynalazcy”. Za dwa dni w San Francisco miały się odbyć eliminacje. Nie zastanawiał się. W głowie miał projekt bezpiecznego fotelika. Od śmierci Anetki był opętany jedną myślą – jak skonstruować taką kapsułę bezpieczeństwa, która ocaliłaby życie. Przygotował prototyp kapsuły w swojej szopie i wybrał się z nią na konkurs. Nie myślał o wygranej. Myślał o ukochanej i utraconej córce. – Proszę sobie wyobrazić – mówi – że każdego dnia w Stanach ginie w wypadkach troje małych dzieci, prawidłowo zapiętych w pasach. Czy można spokojnie zasypiać z taką wiedzą? Pasy bezpieczeństwa nie chronią całkowicie. Podczas wypadku, przy prędkości 80 km dziecko o wadze 10 kg wypada i uderza z siłą jednej tony.
– Będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jeśli mój fotelik uratuje życie – dodaje. – Tylko tyle mogłem zrobić dla mojej Aneci... Już tylko tyle. Uczcić jej pamięć...
W przyszłym roku Janusz zbuduje nowy dom. Dużo większy, w miejscu starego. Będzie miał formę trójkątów wzajemnie się przenikających. Wewnątrz przestrzeń całkowicie otwarta, poza sypialnią. Okna od fundamentów po dach. A jakże – by mieć w zasięgu ręki całą Krzemową Dolinę. Na jego otwarcie zaproszą wszystkich przyjaciół. I tego z Nowej Soli. Tęsknią za krajem, śnią im się rodzinne strony... Ale w Kalifornii zazwyczaj świeci słońce.
Genialny fotelik „Anecia” wkrótce trafi na rynek
Dwie półkule, jedna umieszczona w drugiej. W wewnętrznej umocowane jest krzesełko dziecka. Zewnętrzna stanowi ochronę i umożliwia tej drugiej swobodny ruch. W razie wypadku wewnętrzna półkula zaczyna wirować w zewnętrznej i następuje wygasanie siły uderzeniowej. Fotelik przeszedł wszelkie specjalistyczne próby, a badania wykazały, że zabezpiecza dziecko nawet przy dużych prędkościach auta. Jego produkcji podjęła się amerykańska firma Evenflo. „Anecia” ma kosztować około 300 dolarów (900 zł)
Zdzisława Jucewicz
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!