Nie bójcie się mnie pokochać

Kubuś nie pamięta swojej mamy. Urodziła go i zostawiła. Pojawiła się jeszcze dwa razy, żeby podpisać zgodę na operację synka i zrzec się praw do niego.
/ 02.08.2006 15:24
Oni mu pokazali niebo, kwiaty i zieleń. Kubuś wcześniej tego nie widział, bo pierwsze miesiące życia spędził w szpitalu. Teraz ma trzy latka. Jest prawie zdrowy. I bardzo potrzebuje mamy i taty.

Masz autko. I autko. I autko – zaaferowany trzylatek wyjmuje kolejne samochodziki z kolorowego pudła i wciska je w ręce stojącej nieopodal kobiety. Woła do niej „mama” albo „Jola”. Jolanta Mizgała nie obraża się o tę poufałość, łapie malca i przytula go. Na ten widok szarobury kot Enter przezornie pryska spod jej nóg. Też chciałby się popieścić, ale trochę się boi, że zamiast w objęcia pani Joli mógłby trafić w ręce Kubusia. Ten zaś tak zacząłby go tulić, że Enterowi oczy wyszłyby na wierzch. Lepiej poczekać, aż chłopczyk się zmęczy...
– Enter to osobisty kociak Kubusia – śmieje się Józef Mizgała. – Rodzice, którzy zechcą go adoptować, będą musieli go zabrać z całym dobrodziejstwem inwentarza, rowerkiem, samochodzikami i Enterem oczywiście – żartuje, ale oczy mu wilgotnieją na samą myśl o rozstaniu.

To prawdziwy cud, że Kubuś przeżył
Trzy lata temu państwo Mizgałowie stworzyli pogotowie rodzinne dla dzieci. Od tego czasu przez ich dom przewinęła się jedenastka – Sandra, Julia, Basia, dwóch Kubusiów, Mikołaj, Jaś, Weronika, Łukasz, Adaś i Marysia. Wszystkie maluchy trafiły do nowych rodzin, tylko Kubuś, ich dwunaste dziecko, został z nimi na dłużej. Też czeka na nowych rodziców, ale... kolejni kandydaci trochę się obawiają. Bo serduszko Kubusia ma tylko jedną komorę. Dorośli boją się go pokochać, bo co by zrobili, gdyby to serduszko przestało bić?
– Kuba jest już prawie zdrowy! – przekonuje pani Jola i opowiada o trzech operacjach na Kubusiowym sercu, które przeprowadził wybitny krakowski kardiochirurg dziecięcy, prof. Edward Malec. – Dzisiaj Kubuś to inne dziecko. Skacze, gania za kotem, jeździ na rowerku... – głos pani Joli zaczyna drżeć. Jej też, jak mężowi, pocą się oczy. Gdyby mogła, zatrzymałaby Kubusia na zawsze. Ale... Ona ma 59 lat, pan Józef – 63. Są zdrowi i pełni sił, nie wiedzą jednak, na ile im tej energii wystarczy. A mały powinien mieć bardzo dobrą opiekę. I dużo, dużo miłości. Bo to dziecko zasługuje na wszystko co najlepsze.
Kubuś nie pamięta swojej mamy. Urodziła go w szpitalu na północy Polski i zostawiła. Pojawiła się jeszcze dwa razy, żeby podpisać zgodę na operację synka i zrzec się praw do niego. – Była młodziutka, za młoda na macierzyństwo – próbują ją tłumaczyć Mizgałowie. – Przez całą ciążę nie chodziła do lekarza, nie robiła badań, a przecież USG już w 20. tygodniu ciąży wykazałoby wadę serca – mówi pani Jola. Wzdycha: – To cud, że Kubuś przeżył...
Zaraz po porodzie był fioletowy jak śliwka, nie mógł złapać tchu. Lekarze stwierdzili zespół HLHS – niedorozwój lewej komory serca, i dali mu kilka dni, najwyżej kilka tygodni życia. Od śmierci uratowała go olsztyńska lekarka, dr Jolanta Zabłocka. Zawiadomiła Klinikę Kardiochirurgii Dziecięcej Collegium Medicum UJ w Krakowie i doprowadziła do tego, że chłopca tam przewieziono, bezpośrednio na stół operacyjny, w ręce profesora Malca.

Samochody są najważniejsze
Kubuś spędził w szpitalu dziewięć miesięcy pod baczną opieką lekarzy i pielęgniarek, które nazwały go Staś, bo imię nadane przez matkę nie mogło im przejść przez usta. Nosiły go na rękach, tuliły i pocieszały. Dzięki nim nie nabawił się choroby sierocej. Nauczył się uśmiechać i coraz dzielniej znosić ból. – Nasz twardziel – pani Jola odgarnia chłopcu z czoła loki i pokazuje ślady Kubusiowej żywiołowości. Ślad po bliskim spotkaniu z huśtawką, zadrapania po przedzieraniu się przez krzaki, siniak od potknięcia na schodku. – Ani razu nie zapłakał – mówi z dumą pan Józef. I wie, co mówi, zna przecież każdą minutę życia Kubusia, oboje z żoną nie spuszczają go z oczu.
Chłopczyk trafił do nich 13 maja 2004 r. Pojechali po niego do szpitala. Tata Józef został w samochodzie z Marysią, dziewczynką, która była pod ich opieką. Mama Jola spotkała się z lekarzem, a ten w pół godziny próbował przekazać jej całą wiedzę o Kubusiu i jego chorobie. Potem poszła na oddział. Pamięta swoje przerażenie – dziewięciomiesięczny chłopaczek zadzierał główkę, żeby jej się przyjrzeć, uśmiechał się od ucha do ucha, ale nie umiał wstać ani usiąść.

Przebrała go i zaniosła do samochodu. Jazda do domu w Łagiewnikach była jego pierwszą podróżą samochodem. – Ale on się chyba urodził w samochodzie – pan Józef śmieje się. Jeśli musi gdzieś jechać autem, z góry wie, że Kuba będzie mu towarzyszył. Bo samochody są najważniejsze na świecie!
– Co dzień chodzimy na spacery, aż do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego – mówi pani Jola. – Kiedyś natknęliśmy się na młodego księdza, który pobłogosławił Kubę i dał mu różaniec. Mały popatrzył, powiedział:
– Eee, to nie autko i... wyrzucił. Na szczęście ksiądz miał poczucie humoru i się nie obraził.

Urokiem podbił serce samego kardynała
Bo na Kubę trudno się gniewać, nawet jak coś zbroi. Wystarczy, że się uśmiechnie, potrząśnie blond lokami... Wśród setek jego zdjęć jest jedno, na którym uwodzi tym swoim rozczulającym uśmiechem samego kardynała Macharskiego. – Serce tego chłopaczka to czysta miłość – mówią jego opiekunowie. To serce, pobudzane do życia przez jedną tylko komorę, kosztowało ich wiele nieprzespanych nocy, lęku i łez. Najgorsza była pierwsza noc, którą spędził w ich domu. Wsłuchiwali się w każdy jego oddech i umierali ze strachu. Teraz już się nie boją. Profesor Malec zapewnił ich, że Kubusiowe serduszko bije jak trzeba, a ich zaufanie do lekarza nie ma granic. A gdyby co... Pan Józef może dojechać do szpitala w 10 minut. Szybciej niż karetka.
– Kuba jest już zdrowy, ale wymaga nieustannej opieki, żeby się nie zmęczył, nie przeziębił – mówi pani Jola. – Nigdy nie był w miejscu, gdzie mógłby być narażony na infekcję, nie jechał autobusem ani tramwajem. Kochamy go. I marzymy, by znalazł rodzinę, która obdarzy go taką samą miłością.

Kto może Kubę zaadoptować?
Rodzina, która chciałaby zaadoptować Kubusia, musi przejść trzymiesięczne szkolenie, zorganizowane przez TPD i ośrodek adopcyjno-opiekuńczy, a potem dobrze poznać chłopca, historię jego choroby i wskazania lekarzy. Wszelkich informacji udzieli Miejski Ośrodek Opieki Społecznej w Krakowie,
ul. Józefińska 14, tel. 0 12 616 53 40, e-mail dd@poczta.mops.krakow.pl albo krakowski Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy, tel. 0 12 632 11 71.

fot. K. Wojda, archiwum prywatne

Agata Bujnicka

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!