Krzysztof Osiowy ze Starych Oleszyc koło Lubaczowa zaciska bezradnie ręce. Twarz mu tężeje z bólu, w kącikach oczu zbierają się łzy.
W niedzielę 20 sierpnia zginęła jego mama, Danuta Osiowa. We wtorek 22 sierpnia ją pochował. A jeszcze czeka go wizyta w prokuraturze, potem może sąd. – Ponoć mogą mi postawić zarzut, że nie upilnowałem synka, bo trochę wypity byłem – mówi ponuro. – Jak przyjechała policja, to zaraz mnie zbadali na alkomacie, prawie dwa promile miałem. Nigdy sobie nie daruję, że wtedy wypiłem.
W niedzielę w Oleszycach były gminne dożynki. Wielki festyn z muzyką, tańcami i piwem, które fundował sponsor, browar z niedalekiego Leżajska. Przyszło ze dwa i pół tysiąca ludzi, ze wszystkich wiosek dookoła. Osiowi też tam byli. Krzysiek z żoną Ewą i czwórką dzieciaków, Kacperkiem, Damianem, Dawidem i Patrycją. Grały orkiestry, które na dożynki zjechały się aż z Ukrainy, i miejscowa kapela.
Miał być festyn i muzyka, była żałoba
Pogoda była piękna, wszyscy w znakomitych humorach, nikt nie wymawiał się od piwa. Krzysiek wrócił do domu pierwszy, bo trzeba było te krowy obrządzić. Razem z nim Kacperek. „Tatowy synuś”, jak podśmiewają się sąsiedzi, bo Kacperek najbardziej jest za tatą. Nie odstępuje go na krok, robi to samo co on – jak tata na traktor, to i on na traktor, jak do auta, to on też tak chce. Jasnowłosy, drobniutki, a taki żywiołowy, że się ludzie nadziwić nie mogą, skąd w tak malutkim ciałku tyle energii się bierze.
Zaraz potem do Osiowych przyszli krewniacy Ewy, prosić na wesele. Nie szło ich nie ugościć. Napili się po kielichu, potem babcia poszła odprowadzić ich do furtki, a Krzysiek zaczął się bawić z Kacperkiem. Jak babcia wróciła, poszedł się przebierać do obrządku wieczornego. Bo to i krowy trzeba było nakarmić, i dwie maciory, co się lada dzień miały prosić.
Chciał pojechać autem tak jak tatuś
Kacperka ciągnęło do garażu. Tam, w kartonie po butach, spał szczeniaczek, którego dzień wcześniej ofiarował dzieciakom najbliższy sąsiad Osiowych, kamieniarz Józef Czerniak. – Zawsze zamykałem garaż na zasuwę i kłódkę, ale tamtego dnia nie zamknąłem, żeby się psiak nie udusił – mówi Osiowy. Domyśla się, jak to było. Mały pewnie trochę potarmosił psiaka, a potem wślizgnął się do auta. Kluczyki były w stacyjce, bo tylko miastowi je wyjmują. Na wsi nikt o to nie dba, ani kluczyków nie zabiera, ani auta nie zamyka... Kacperek usiadł na miejscu taty, chciał udawać, że prowadzi, ale nóżki dyndały mu wysoko nad pedałami. To chociaż kluczyk przekręcił... Silnik zaskoczył, a że auto było na biegu, stoczyło się z równych płytek przed garażem prosto na podwórko.
Babcia musiała z przodu stać, chyba była zajęta szczeniaczkiem i nie zauważyła samochodu. A nawet jeśli zauważyła, to nie zdążyła się uchylić. Była tęga, schorowana, miała cukrzycę, chore serce, lata też zrobiły swoje. Miała 68 lat, nie ruszała się szybko jak młódka. Kiedy samochód ją potrącił, upadła prosto pod koła, aż się na niej zatrzymał.
Kiedy Krzysiek wyskoczył na podwórko, zaraz zobaczył, że mama leży pod kołami. Chciał ją wyciągnąć, nie uradził. Pobiegł po sąsiadów, do domu naprzeciwko. Po drodze krzyczał: – Pomóżcie mi! Szybko! Trzeba auto dźwignąć! Nie pytali, co się stało, tylko polecieli za nim, po drodze złapali za podnośnik. Jak zobaczyli... Ręce im latały, ale unieśli samochód, wyciągnęli panią Danutę, ktoś zadzwonił po karetkę. Pogotowie, jak nigdy, przyjechało piorunem, lekarz rzucił się reanimować, ale nie było co ratować, kobieta już nie żyła.
– Jedno koło najechało jej na łokieć, drugie na klatkę piersiową, ona się po prostu udusiła – mówi Maria Budzanowska, zastępca prokuratora rejonowego w Lubaczowie. Nie może się nadziwić, jak doszło do tragedii. Nie rozumie, jak to możliwe, że dwuipółletni chłopczyk tak po prostu przekręcił kluczyk w stacyjce i uruchomił samochód.
Wystarczyła chwila nieuwagi
– Dwadzieścia osiem lat pracuję w policji, ale nie widziałem jeszcze, żeby tak małemu dzieciakowi udało się odpalić samochód – wtóruje jej Janusz Górski, komendant komendy powiatowej policji w Lubaczowie. Za to ludzie ze wsi się nie dziwią, bo jak samochód stoi na biegu, to odpali, kiedy się przekręci kluczyk. A dużej siły do tego nie trzeba. Sprawdzili. Na innym samochodzie, bo auto Osiowego, dwunastoletniego forda escorta, policja zabrała do ekspertyzy i jeszcze nie oddała. – Pewnie będą eksperyment robić, żeby się przekonać, jak było – przypuszcza Stanisław Siudy, sołtys Starych Oleszyc. – Ale co tu sprawdzać, przypadek, nieszczęście i tyle – kiwa smutnie głową.
Znał babkę Osiową od lat, lubił ją bardzo. – Dobra z niej kobieta była, dzielna bardzo. Wspomina, że niedawno dwadzieścia lat minęło, jak owdowiała, ale nigdy się nie poddała, nie załamała, tylko sama wychowała szóstkę dzieci. I to dobrze wychowała, wszystkie wyszły na ludzi. Z Krzyśkiem i Ewą zamieszkała, żeby im przy dzieciach pomagać, bo syn i synowa roboty nie mogli znaleźć i często za granicę za chlebem jeździli. To z tych wyjazdów mieli pieniądze i na samochód, i na remont domu.
– Z Krzyśka jest bardzo dobry chłopak, robotny, życzliwy. Za rodzinę to by się dał posiekać – mówi z uznaniem sołtys. – A że wtedy był trochę wypity? Każdemu się może przydarzyć. Sołtysowa żona, Krystyna Siuda, przytakuje mężowi. – Przecież Krzysiek to nie żaden pijak. A wtedy? Niedziela była, najpierw festyn w gminie, a potem goście w domu... – Tak po prawdzie, gdyby tamtej niedzieli wszystkich we wsi alkomatem zbadać, niejeden by miał jakieś promile, nawet kobiety, tylko Danuśka Osiowa nie, bo niepijąca była – mówi sąsiadka Osiowych, Zofia Joniec. Mieszka blisko Osiowych. Naprzeciwko, dokładnie po drugiej stronie drogi. To do jej domu gnał wtedy Krzysiek, krzycząc o ratunek, i to jej zięć, Marek Tęcza, leciał za nim, ratować matkę. Razem dźwigali samochód i wyciągali spod niego ciało. Jej córka też tam była, ale zaraz wróciła, bo patrzeć nie mogła. Zresztą jak Ewa z resztą dzieci z festynu wracała, to pod byle pozorem zabrała ich do siebie, żeby też nie patrzyli. – Najbardziej o najstarszą córkę, Paulinkę, nam szło, bo ona bardzo za babcią była – mówi smutno. Szkoda jej sąsiadki, ale cóż, widać los tak chciał. Z tą opinią zgadzają się wszyscy we wsi – nic by się nie zmieniło, nawet gdyby Krzysiek nie strzelił sobie kielicha. Przecież nie on miał baczenie na Kacperka, tylko jego mama. A nie pierwszy raz go pilnowała, przez jej ręce przeszły wszystkie dzieci w rodzinie...
Nikt tu nie zawinił
– Nie ma w tym niczyjej winy – rzuca Józef Czerniak, ten, co na dzień przed tragedią dał szczeniaka dzieciakom, a teraz chciałby bardzo zrobić piękny nagrobek dla sąsiadki. Najlepiej taki z Jezusem Boleściwym i napisem: „Zrób mi, matko, zrób, maleńki kącik u Jezusa stóp”.
Czerniak zna Osiowych dobrze, od trzydziestu lat z nimi sąsiaduje i złego słowa o Krzyśku powiedzieć nie może. – Jak jechał na pole orać, to nigdy nie musiałem go prosić o pomoc, zawsze sam się pytał, czy i mojego kawałka przy okazji nie obrobić. – Nie zasłużyli sobie na taki los, ani Krzysiek, ani jego matka – dodaje Krzysztof Rogalski, właściciel sklepu, do którego Osiowy z synkiem nie raz zachodził. On też się martwi, że prokurator może Krzyśkowi zarzut jakiś postawić. – Chłop na głowie stawał, żeby koniec z końcem związać, do roboty był pierwszy, nie do wypitki – mówi rzeczowo. – Jakby sobie popijał, to kto by o tym wiedział lepiej niż ja?
– Pracowity, obowiązkowy, jak cała rodzina zresztą – podsumowuje Zygmunt Mularz, wiceburmistrz Oleszyc. – Jeśli ktoś mu nie pomoże, jakiś psycholog czy inny specjalista, to się może chłop załamać. Chociaż nic gorszego niż strata matki to już go chyba spotkać nie może – wzdycha współczująco burmistrz.
Agata Bujnicka/ Przyjaciółka
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!