Nie uciekniesz od przeznaczenia

pociąg, stacja pkp, pociągi, podróż pociągiem, podróż
Babcia zawsze mówiła, że pisana mi wielka miłość.Taka jak jej, która przyjdzie niespodzianie i na całe życie. Nie wierzyłam jej. A jednak...
/ 30.01.2009 12:05
pociąg, stacja pkp, pociągi, podróż pociągiem, podróż
Lubię jeździć pociągami. Może dlatego, że nim dotrę do miejsca przeznaczenia, mam czas przemyśleć sobie, dokąd zmierza moje zapracowane życie studentki dwóch kierunków, a jednocześnie barmanki. A może też dlatego, że podświadomie pamiętam rodzinną legendę o tym, jak to dziadek, pracownik małej stacji koło Tomaszowa Mazowieckiego, poznał babcię, wówczas pasażerkę mało komfortowego lokalnego pociągu. Ileż to razy słyszałam tę historię! Jak dziadek w jednej chwili zdecydował się porzucić pracę zawiadowcy, wskoczył do pociągu i pojechał za babcią. A jej tak zaimponowało jego poświęcenie, że, nie znając nawet jego nazwiska, zgodziła się zostać jego żoną! Pewnie, piękne to, zwłaszcza, że do dziś są bardzo szczęśliwi. Teraz jednak już takie rzeczy się nie zdarzają. Nie mam siły tłumaczyć tego babci, gdy po raz kolejny mówi mi:
– Ja czuję, Martusiu, że i tobie takie uczucie pisane. Oj, i tobie. Przed rodzinnym przeznaczeniem nie uciekniesz.

Wiadomo, babcia ma swoje lata i dyskutować z nią nie wypada, ale ja wiem swoje. Ostatniego chłopaka poznałam przez Internet, poprzedniego tak samo. Niby studiuję w dwóch miejscach, ale rozejrzeć się za kandydatem na męża nie mam czasu ani na jednej uczelni, ani na drugiej. Takie to czasy przyszły.
Teraz też postanowiłam wykorzystać każdą minutę podróży i wyjęłam skrypt do gramatyki opisowej. Przede mną była długa podróż z Pragi czeskiej do Warszawy. Wracałam od brata, który właśnie w Republice Czeskiej dostał stypendium. Owszem, piękne miasto, ale tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że nie mogłabym mieszkać zagranicą, nawet tak bliską. Język niby podobny i mentalność ludzi, ale i różnic sporo. Za dużo jak na mnie. Ja jestem tradycjonalistką, lubię zjeść schabowego i porozmawiać po polsku. Ot, choćby z takim chłopakiem jak ten, który siedział naprzeciwko. Musiałam przyznać, że był przystojny, a przynajmniej w moim typie. Koleżanki z akademika śmiały się, że mnie podobają się zawsze tacy sami faceci: okularki, szczupła sylwetka, jasne włosy. Żaden śniady mięśniak nie miał u mnie szans. Ten pasował idealnie. I ta książka w rękach – filozofia Schopenhauera. No, no, kto by pomyślał... W tej samej chwili, kiedy snułam te rozważania, chłopak podniósł oczy znad lektury i odezwał się:
– Widzę, że czyta pani gramatykę opisową. Też miałem to na studiach.
– Filologia? – zagadnęłam odruchowo. – I proszę nie mówić do mnie "pani", pewnie jestem młodsza. Studiuję dopiero na drugim roku. Polonistyka. Mam na imię Marta.
– Ja skończyłem filologię słowiańską – uśmiechnął się chłopak. – Szukałem właśnie w Czechach pracy. Mam na imię Norbert.

Musiałam przyznać, że miał śliczny głos: nosowy, niezbyt wysoki, dokładnie taki, jak lubię. Chyba musiało po mnie być widać zachwyt, bo siedząca naprzeciwko młoda kobieta z dwuletnim synkiem zmierzyła mnie bacznym i trochę ostrzegawczym spojrzeniem. Nie zamierzałam zwracać na to uwagi. Oczywiście, nie robiłam sobie od razu żadnych wielkich planów, ale to fakt, chłopak był zdecydowanie w moim typie. Gdyby nie to, że na Dworcu Centralnym miał na mnie czekać mój chłopak, to kto wie...
– Może przejdziemy w jakieś bardziej zaciszne miejsce? – uśmiechnął się sympatycznie Norbert, który chyba również dostrzegł spojrzenie młodej matki. – Czy mogę cię zaprosić na kawę? Trochę odwykłem od polskich realiów, od dwóch lat mieszkam zagranicą, zmieniam tylko kraje i stanowiska – tu uśmiechnął się promiennie.
Serce zabiło mi mocniej. Nie dość, że przystojny, to jeszcze taki ciekawy mężczyzna! Może babcia ma rację, może w pociągu najłatwiej spotkać miłość życia? – pozwoliłam sobie na myśl, którą szybko odpędziłam. Ja już mam przecież miłość życia, poznanego w wirtualnej sieci Tomka, z którym spotykałam się od siedmiu miesięcy. Może jest trochę pracoholikiem i karierowiczem, ale kto nie ma wad.
– Chętnie. Jestem pewna, że polski Wars nas nie zawiedzie – z radością przystałam na propozycję.
W wagonie restauracyjnym nasza rozmowa stała się jeszcze ciekawsza. Norbert zajmująco opowiadał o Ukrainie, gdzie wcześniej pracował, i o Czechach, gdzie chyba się przeprowadzi z końcem tego roku, ponieważ dostał tam bardzo intratne zlecenie. Wszystkiego tego słuchałam jak bajki o żelaznym wilku. Ja, choć młodsza zaledwie o cztery lata, nie miałam nawet w połowie tak sprecyzowanych planów zawodowych jak mój towarzysz podróży.
– Wiesz, prawdę mówiąc, to chyba zupełnie satysfakcjonowałoby mnie, gdybym miała męża i dwójkę słodkich dzieci. Mogłabym nawet uczyć w szkole polskiego, choć dla ciebie taki zawód to pewnie żaden łakomy kąsek – odważyłam się nawet powiedzieć. Nie bez znaczenia był pewnie też fakt, że z herbaty i kawy przerzuciliśmy się już wtedy na lekkie czeskie piwo.
– Trudno przypuszczać, żebym uczył dzieci czeskiego – roześmiał się Norbert. – Chyba nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na takich nauczycieli?
– Chyba nie ma – uśmiechnęłam się. – A ty czym się w zasadzie zajmujesz? Widziałam, że czytasz Schopenhauera...
– Ach, tak... – Norbert machnął lekceważąco ręką – to tylko takie niewinne hobby. Żeby zupełnie nie wypaść z obiegu kulturalnego. Tak naprawdę w dzisiejszych czasach nikt nie wyżyje z filozofii ani filologii. Oczywiście, kobieta może mieć taki zawód, w końcu ją będzie utrzymywał mąż – dodał szybko.

Wprawdzie miałam bardziej nowoczesne poglądy na tę sprawę, ale wolałam ich teraz nie wygłaszać. Po co psuć tak pięknie zapowiadającą się podróż.
– Ja, widzisz, mam znacznie bardziej przyziemne zajęcie. I lepiej płatne – puścił do mnie oczko. – Pracuję w gazecie. Jako fotograf.
– Super! – zachwyciłam się.
– Fotografuję piękne kobiety – uściślił Norbert. – Zapewniam cię, że to wspaniała praca. Nigdy nie zamieniłbym jej na żadną inną.
– Pewnie poznajesz wiele modelek – westchnęłam, choć w sumie nie wiem czemu. Przecież to była tylko niezobowiązująca rozmowa w pociągu.
– Jasne – roześmiał się szelmowsko – ale żadna z nich nie jest nawet w połowie tak inteligentna i elokwentna jak ty. A to w kobiecie cenię najbardziej.
Poczułam się wyróżniona. Teraz zastanawiam się, jak mogłam być tak naiwna i nie zauważyć, jakimi ogranymi chwytami jestem usidlana... Ale, jak to mówią, mądry Polak po szkodzie. Po trzech piwach czułam, że kręci mi się w głowie, bardziej niż bym chciała. Siedzieliśmy w ciemnym kącie wagonu restauracyjnego, sami, obsługa oglądała film na laptopie. Poczułam się mocno niepewnie:
– Chyba powinniśmy już wrócić do przedziału – zaproponowałam.
– Jasne – Norbert wyglądał na zdziwionego – wrócimy, ale najpierw pokażę ci, jak fotografuję te dziewczyny. Po co ci ta bluzeczka? Kobieta najpiękniej wygląda bez niczego. Chyba nie muszę tego tłumaczyć tak inteligentnej studentce...
– Ach, więc to takie zdjęcia...
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Ale byłam pewna: nie jestem typem dziewczyny, która myśli o jednonocnych przygodach. A do tego, jak zauważyłam, on zmierzał. Momentalnie wytrzeźwiałam.
Nim ułożyłam sobie w głowie, na co nie mogę pozwolić i jak to wyrazić, nowo poznany towarzysz podróży już trzymał mnie w mocnym uścisku.
– Widziałem tam pusty przedział – szeptał mi do ucha, a jego głos nie był już przyjemny.
– Nie chcę! – krzyknęłam.
Zawsze uczono mnie, że w takiej sytuacji trzeba głośno krzyczeć, by napastnik wiedział, że na pewno nie chcemy tego, co on sobie zaplanował. Ale on na to nie reagował.
– Nie gadaj bzdur!
Teraz zrobił się już zdecydowanie nieprzyjemny. Czy to możliwe, żeby to był ten sam chłopak, który tak mi zaimponował w przedziale?
– Każda dziewczyna tak gada, ale przecież jesteś dorosła i wiesz, po co idziesz z obcym facetem.
– Daj mi spokój! – teraz już, ogarnięta paniką, krzyczałam. – Ja mam chłopaka, chciałam tylko pogadać!
– Nic a nic mnie to nie obchodzi – Norbert też już był wściekły. – Ja zawsze doprowadzam swoje plany do końca.

Trzymał mi ręce tak wykręcone, że nie miałam szans się ruszyć. Chciałam krzyczeć, ale drugą ręką Norbert zatkał mi usta. Byłam przerażona. Patrzyłam oczami spłoszonej sarny w stronę obsługi wagonu. Może odczytają moje sygnały, może ktoś się odwróci, nim ten psychopata zaciągnie mnie do tego pustego przedziału i tam... Nie chciałam nawet myśleć, co może się stać dalej.
I w tej chwili zobaczyłam nad sobą mundur. Byłam uratowana. Konduktor był trochę starszy ode mnie i wyglądał na naprawdę wściekłego:
– Co tu się dzieje? Czemu pan szarpie tę panią? – odezwał się łamaną polszczyzną.
Norbert powiedział coś po czesku, ale widocznie konduktora to nie przekonało, bo spojrzał na mnie niepewnie:
– Co on pani robi? – zapytał wprost.
Wolałam nie patrzeć w oczy Norberta, który przesyłał mi ostrzegawcze błyski: "tylko spróbuj pisnąć". Mimo to jednak odważyłam się odezwać:
– Boję się jego. Czy mógłby pan dać mi inne miejsce?
– Hm... – konduktor podrapał się po brodzie – u nas, w przedziale służbowym są wolne miejsca.
Na moje niepewne spojrzenie szybko dodał:
– Proszę się nie bać, siedzą tam jeszcze dwie panie – uśmiechnął się. – To powinno panią uspokoić co do moich zamiarów.
Wszystko wydawało się w tej sytuacji lepsze niż powrót z Norbertem. W przedziale siedziały dwie starsze Czeszki, również w mundurach obsługi pociągu.
– Dziękuję za uratowanie – pisnęłam, wciąż nie mogąc dojść do siebie po ostatnich wydarzeniach. – Nie chcę nawet myśleć, co mogłoby się stać, gdyby nie nadszedł pan w odpowiedniej chwili. Boże, jaka ja byłam głupia!
– Tak to bywa – wyrozumiale odpowiedział konduktor.

Peter, jak mi się przedstawił, był Czechem. Wprawdzie starał się mówić po polsku, ale chyba języki nie były jego najmocniejszą stroną, bo każda próba używania przez niego mojego ojczystego języka setnie mnie bawiła. Po chwili okazało się, że Peter był świetnym rozmówcą: uważnym, wyrozumiałym, bardzo inteligentnym. Dowiedziałam się, że mieszka w Budziejowicach, od trzech lat pracuje jako konduktor w pociągu. Nie ma żony, tylko dziewczynę, z którą nie bardzo się rozumieją. Nie ciągnął jednak tego tematu dalej, a ja nie dopytywałam i starałam się być równie dyskretna.

W przyjemnej atmosferze dojechaliśmy nad ranem do Warszawy. A tam czekała mnie ponura niespodzianka. Na dworcu nie było Tomka! Zaczęłam oczywiście w panice wydzwaniać do niego, ale odpowiadała mi tylko automatyczna sekretarka. I znowu pomógł mi Peter – zadzwonił po taksówkę i uparł się, że pojedzie ze mną sprawdzić, co się stało.
Nie byłam przygotowana na to, co zastałam w mieszkaniu. Tomka nie było, ale nie widać było śladów walki lub napadu. Nikt go nie zamordował, nie odszedł też ode mnie. Była tylko kartka: "Przepraszam, kochanie, musiałem iść do pracy. Mam nadzieję, że sobie poradziłaś". Oczywiście, poradziłam sobie. Zawsze sobie radzę, bo muszę. W tej chwili uświadomiłam sobie, że Tomek naprawdę jest pracoholikiem. I że nasz związek nie ma sensu, dopóki on nie zacznie się leczyć. Napisałam do niego SMS-a. Odpisał dopiero wieczorem. Musiał skończyć bardzo ważny projekt. Ale to było już za późno. Ja już podjęłam decyzję.

I niech mi ktoś powie, że babcie nie mają racji. Nie planowałam nigdy wyjść za cudzoziemca. A tym bardziej kolejarza! Ale widocznie od rodzinnego losu nie mogłam uciec. Zimą planujemy z Peterem ślub. A wesele będzie... w pociągu! Już się nie mogę doczekać. Chyba już mówiłam, że bardzo lubię jeździć pociągami.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA