Świąteczna wizyta

świąteczna wizyta
Mam żal do siebie, że bardziej wierzyłam plotkom, że nie ufałam córce. To przez mój upór zmarnowałyśmy tyle lat. Teraz to się zmieni!
/ 14.04.2008 11:58
świąteczna wizyta
Była Wielka Sobota. Zagniatałam ciasto na świąteczny mazurek i rozmyślałam o zbliżającej się Wielkanocy. Po raz kolejny miałam spędzić święta z zaprzyjaźnionymi sąsiadami, zamiast z córką i jej rodziną. Trzy lata temu wyprowadziła się z domu i od tamtej pory miałam z nią słaby kontakt. Zobaczyłam ją dopiero wczoraj. Spotkałyśmy się przypadkiem na cmentarzu. Przywiozła kwiaty na grób ojca. To spotkanie sprawiło, że dawne wspomnienia wróciły do mnie z nową mocą.

Agata zawsze była dobrym dzieckiem. Skończyła studia na uczelni handlowej i pomagała nam w prowadzeniu zakładu jubilerskiego. Kiedy mąż poważnie zachorował, przepisaliśmy na córkę część domu. Na szczęście zakład nadal należy do mnie. Będę go prowadziła, póki starczy mi sił, a potem zlikwiduję albo przepiszę mojej najlepszej pracownicy. Nie dopuszczę, aby on położył na nim swoją łapę, tak postanowiłam. Bo to przez niego wszystko przestało się układać.
Pamiętam, że gdy go do nas pierwszy raz przyprowadziła, nawet mi się spodobał. Był grzeczny, ułożony, ciekawie się z nim rozmawiało. Ufałam Agacie, ale na wszelki wypadek powiedziałam do męża, żeby dowiedział się czegoś o tym Witku. Kilka dni później Staszek wrócił z miasta z grobową miną.
– Jadziu, to jakiś chuligan, skończył tylko zawodówkę i jest pomocnikiem u stolarza – opowiadał mąż. – Jego ojciec jest zwykłym menelem, alkoholikiem, ich rodzina miała przez jakiś czas kuratora, bo ojciec awanturował się, a dzieci wagarowały – tłumaczył.
– Jak ona może spotykać się z kimś takim – kręciłam głową z niedowierzaniem. – Nie, tak nie może być, Agata musi z nim skończyć – postanowiłam.
Jednak córka nie chciała nas słuchać.
– To nie jego wina, że pochodzi z takiej rodziny, to naprawdę dobry chłopak – twierdziła uparcie.

Młodzi spotykali się potajemnie, aż któregoś dnia oznajmili, że wzięli ślub. Co mogliśmy zrobić? Zgodziliśmy się nawet, żeby zamieszkali u nas. Przecież pół domu prawnie należało już do Agaty. Córka założyła kawiarenkę internetową, już nie pomagała w rodzinnym biznesie. On, ten Witek znikał gdzieś na całe dnie. Żyli dosyć skromnie.
– Masz przynajmniej zysk w tej swojej kawiarence – spytałam kiedyś córkę.
– Nie narzekam, poza tym Witek też zarabia, tylko odkłada, bo chce kiedyś otworzyć swój biznes – odparła.
Roześmiałam się, bo to był jakiś absurd. Ja wiedziałam swoje, tacy jak on nie pracują, tylko żyją na cudzy koszt.
Ale prawdziwej urazy do zięcia nabrałam dopiero później. Bo Staszek, mój mąż, i tak schorowany, tak się gryzł tym małżeństwem Agaty, że czuł się coraz gorzej i wkrótce zmarł.
– Skróciłaś ojcu życie tym swoim pożal się Boże małżeństwem – mówiłam córce. – Ojciec zmarł, bo zżarła go urażona duma i pycha – odparła.

Ja jednak wciąż miałam nadzieję, że ona w końcu się opamięta.
– Co ty w nim widzisz, przecież to margines społeczny – denerwowałam się. – Ty go utrzymujesz, on nie nadaje się na męża, nie wie, jak się w rodzinie żyje, rodzice nie dali mu żadnego przykładu – biadoliłam.
Za którymś razem Witek nie wytrzymał tych komentarzy.
– Spakuj swoje rzeczy, wynosimy się stąd – wybuchnął.
Myślałam, że ona się sprzeciwi i Witek wyprowadzi się sam, ale moja córka posłusznie zaczęła się pakować. Tak mnie to rozzłościło, że przestałam zupełnie liczyć się ze słowami.
– I bardzo dobrze, skoro wybrałaś jego, to teraz mieszkaj z nim w jakiejś ruderze, tam jego miejsce – powiedziałam Agacie na koniec.

Wyprowadzili się do innego miasta, a ja zostałam sama.
Dopiero po kilku miesiącach, przy okazji imienin córka przysłała mi życzenia i krótki list.
– Jestem w ciąży i jestem bardzo szczęśliwa. Mam nadzieję, że kiedyś mnie, mamo, zrozumiesz – pisała.
Nie odpisałam, chociaż podała adres. Ona też się już więcej nie odezwała.
To było trzy lata temu. Przez ten czas nie miałam o Agacie żadnych wieści, aż do niedawna.
– Jadziu, słyszałam, że twojej córce dobrze się powodzi – powiedziała mi znajoma. – Podobno jej mąż jest świetnym stolarzem, mają zakład meblarski.
– Akurat – odparłam ze złością, bo nie wierzyłam, że takie zero, jak mój zięć mógłby wziąć się do roboty.

A wczoraj niespodziewanie spotkałam Agatę na cmentarzu.
– Dzień dobry mamo, przywiozłam kwiaty na grób taty – przywitała się, patrząc na mnie niepewnie.
Uściskałam ją serdecznie, nie mogłam się powstrzymać. Zauważyłam, że ładnie wygląda: Może go wygoniła i jest sama albo związała się z kimś "normalnym"? – pomyślałam z nadzieją.
– Powiedz, co u ciebie – zapytałam.
– W porządku, trzy miesiące temu urodziłam Gabrysię, a Kubuś skończył już dwa latka. Witek produkuje meble, interes kwitnie.
Ostatnie zdanie córki jakoś "umknęło" mojej uwadze:
– Musi ci być ciężko samej z dwójką malutkich dzieci – westchnęłam.
– Nie, dlaczego, przecież nie jestem sama – zdziwiła się. – Zatrudniamy opiekunkę do dzieci, Witek pomaga mi we wszystkim, a teściowa też chętnie zajmuje się dziećmi.
O czym ona, u licha, mówi. Witek jej pomaga, teściowa pilnuje dzieci?! To znaczy, że oni się przyjaźnią z rodzicami Witka? Tymi alkoholikami?
– Mamo, niedługo święta – Agata jakby się zawahała. – Może spotkalibyśmy się wszyscy razem.
– Wątpię, czy twój mąż życzy sobie mego towarzystwa, a poza tym zaplanowałam wyjazd na święta – skłamałam.

Mogłam się spotkać Agatą i jej dziećmi, ale zasiąść do stołu z Witkiem i jeszcze z jego rodzicami? To tak, jakbym przyznała, że przed laty nie miałam racji, nazywając zięcia nierobem i pasożytem, a jego rodziców patologią.
Agata posmutniała, skuliła się w sobie, ale ja nie mogłam inaczej. Pożegnałyśmy się chłodno. W domu zajęłam się przedświąteczną krzątaniną, jednak ta rozmowa nie dawała mi spokoju.
Czyżby to była prawda, że Witek jest producentem mebli, że moja córka żyje z nim dostatnio i szczęśliwie? Eee tam, pewnie mają ludzi do pracy, a Agata wszystkim zarządza – myślałam, zagniatając ciasto na wielkanocny mazurek.

Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam i stanęłam jak wryta. Na progu stał on. Mąż Agaty.
– Dzień dobry, możemy chwilę porozmawiać? – spytał.
Wpuściłam go do przedpokoju.
– Chodzi o Agatę – zaczął.
– Wczoraj ją spotkałam...
– No właśnie – odparł – Agata po tej rozmowie całą noc płakała. Bardzo jej zależy, aby jej pani przebaczyła, choć właściwie nie wiem, co tu przebaczać – wzruszył ramionami. – W każdym razie, chcę panią prosić, aby się już pani na nią nie gniewała. Przecież ona panią kocha... – patrzył na mnie prosząco.
– Wiem, że zapraszała panią na święta – ciągnął po chwili milczenia. I wiem, że odmówiła pani z mojego powodu, że jestem dla pani nikim, ale... Zależy mi, aby moja żona była w pełni szczęśliwa, dlatego tu przyszedłem... Żeby panią poprosić...

No i co ja mogłam zrobić, co powiedzieć w takiej sytuacji?
– Wejdź – zaprosiłam go – zrobię herbaty, a ty opowiadaj, co u was słychać.
Siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy, a ja czułam, jak z każdym łykiem gorącej herbaty rozpuszcza się lodowa kra na moim sercu.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA