Syn cudem wyszedł ze śpiączki

Prof. dr hab. Jan Talar: – Nie ma przypadków beznadziejnych. O życie chorego pacjenta walczymy do samego końca.
/ 16.03.2006 16:57
Patryk nie pamięta. Ani jak pędzący samochód uderzył go i odrzucił kilka metrów. Ani jak rodzice i siostra godzinami, dniami, tygodniami zaklinali go, by otworzył oczy i wrócił z tamtego świata. Być może ich słyszał. Oni widzieli, że czasem się uśmiechał, a czasem spływała mu łza.

Środek lata i szkolnych wakacji, 5 sierpnia ubiegłego roku. Patryk od rana ganiał z kolegami za piłką i był w doskonałym humorze. Na jutro umówił się z przyjacielem Szymonem i dwiema koleżankami do McDonalda. Rodzice obiecali wyłuskać parę groszy na tę imprezę. – Chyba się zakochałeś – droczyła się z bratem Natalia, a on rumienił się po same uszy. Od września miał iść do gimnazjum i udawał ważniaka.
Ojciec, Benedykt Czarkowski, spotkał syna na osiedlu przed blokiem, kiedy wracał z pracy, około wpół do ósmej. – Słońce tak ładnie zachodziło – mówi. Zatrzymał się na chwilę. – Cześć tato! Nie masz nowych dwóch złotych? – Mam pięć, tylko stare. – Ale ja nie wydaję reszty... Tak sobie pożartowali i Patryk ze zdobyczną monetą w podskokach dołączył do kolegów.
– Widziałam syna przez okno – mówi Iwona Czarkowska. – Pomyślałam, że jeszcze z pół godziny może zostać na dworze. Ciepło było, widno... Niczego nie przeczułam. Z Osiedla Piastowskiego w Inowrocławiu na plac zabaw przechodzi się ulicą św. Andrzeja. Pasy dla pieszych, prawie na wprost placu, są widoczne i szerokie. Dzieciaki przechodzą tędy ciągle. Przed pasami ograniczenie prędkości do 50 km. Tego letniego wieczoru Patryk miał na sobie białą koszulkę i krótkie niebieskie spodenki. Rozejrzał się na boki. Nic nie jechało. Przeszedł na drugą stronę. Jedną nogą był już na chodniku... Widziały to koleżanki z podwórka. Widziała przechodząca kobieta.

Synku, czy mnie słyszysz?
Zielony volkswagen bora, duży i mocny, nie zahamował. Jego kierowca – młody mężczyzna – zatrzymał się dopiero przed światłami w głębi ulicy, bo przed nim stał rząd aut. Nie był pijany. Twierdził, że chłopca nie widział. Ojciec pierwszy dobiegł do syna. Patryk leżał na betonie koło studzienki. Upadł na głowę. Z ust, nosa, uszu płynęła krew. – Synku, czy mnie słyszysz?! – wołał ojciec. – Daj znak, rusz powiekami... Poruszył, kilkakrotnie. Pogotowie przyjechało szybko. Była 20.15. W szpitalu na moment otworzył oczy: – Tato, gdzie jestem? Chce mi się spać... Obudził się po pięciu tygodniach.


Przecież dziecko nie żyje
Miał pękniętą podstawę czaszki, stłuczenie mózgu, krwiak nadtwardówkowy. Dusił się, wymiotował, przestawał oddychać, był nieprzytomny. – Lekarz dyżurny kazał czekać – relacjonują rodzice. – Informował, że to normalne objawy po wypadku... Nie chcą krytykować, ale mają straszny żal. Przeżyli w miejscowym szpitalu horror. Ojciec został na noc. Opowiada: – O północy wystąpił obrzęk mózgu. Przyszedł lekarz i mówi: „Będziemy mu głowę otwierać. Albo zaraz, albo będzie po nim”. Co ja mogłem, podpisałem zgodę na trepanację czaszki. Po operacji przenieśli syna na OIOM, podłączyli respirator. Nie udała się. Nad ranem – druga trepanacja. Syn umierał... Ubłagaliśmy o karetkę, żeby go przewieźć do bydgoskiej kliniki. Żona poszła po dokumentację lekarską. Usłyszała: „Po co pani dokumenty? Przecież dziecko nie żyje”.
Na oddziale chirurgii dziecięcej w bydgoskiej klinice życie powoli zaczęło wracać. Patryk nie poruszał się. Nogi i ręce zwisały mu bezwładnie jak u szmacianej lalki. Karmiony był przez sondę, ale już samodzielnie oddychał. Dokładnie po trzech tygodniach przekazano go do kliniki rehabilitacyjnej profesora Jana Talara. – I to był nasz drugi sukces, nasze wielkie szczęście – oznajmiają rodzice. – Nikt nie wierzył, że Patryk wyjdzie ze śpiączki.

Nawet psa pozwolili przywieźć
Zaczął się rok szkolny. Natalka nie poszła do szkoły. (Za rok zdaje maturę, uczy się na piątkach i już wszystko nadrobiła). Każdego dnia o piątej rano tato przywoził ją z Inowrocławia do bydgoskiej kliniki, około 40 km. Musiał wrócić do pracy na szóstą. Po południu przyjeżdżał z mamą i już wszyscy byli przy Patryku. – Nie wiem, skąd wiedziałam, jak trzeba postępować z taką „roślinką” – mówi Natalka. – Serce mi podpowiadało. Siedziałabym przy moim braciszku i kilka lat, żeby tylko wrócił do nas... Czytałam mu książki, opowiadałam, co się dzieje w domu, co u kolegów. „Małego Księcia” nauczyłam się na pamięć, bo zdawało mi się, że bardzo polubił samotnego chłopca z innej planety. Raz zapytałam: – Pamiętasz swojego ukochanego pieska? I bratu potoczyła się łza. Lekarz pozwolił na przyniesienie Sary do szpitala. Brała rękę brata i gładziła nią sierść psa. Patryk z podziwem patrzy teraz na siostrę: – Ale byłaś dzielna! – mówi.
Przy przyjęciu do kliniki rehabilitacyjnej lekarz napisał: „Pacjent bez kontaktu. Stan ogólny bardzo ciężki”. Był nieprzytomny, kiedy zaczęto go poddawać usprawniającej nowoczesnej terapii. Ale wszystko mu sprzyjało – kochająca rodzina, laseroterapia, hydroterapia, elektroterapia...
Minęło pięć tygodni. Natalia opowiada: – Krzątam się koło niego, coś mu opowiadam, pytam jak zwykle: „Słyszysz?”. I nagle nie wierzę własnym uszom: „Mhm...”. „Naprawdę słyszysz?”. „Mhm...”. Poprosiła: – Jak przyjedzie tato, zrób mu niespodziankę. Nie mogła doczekać się przyjazdu ojca. – Cześć, tato! – powiedział Patryk. Wolno, przeciągając słowa, ale wyraźnie. Ojciec nie krył łez.

Szkoła przychodzi do niego
24 września wypisali go do domu. Jeszcze nie potrafił chodzić. Na spacer wyjeżdżał na inwalidzkim wózku. Ojciec nosił go na rękach, na trzecie piętro. Przypłacił to w listopadzie zawałem. – Drobiazg! – macha ręką. Patryk długo nie kontrolował łaknienia. Mógł jeść bez przerwy. Mama biegała po fundacjach, żebrząc o pomoc. Odżywki, leki, pampersy, a przede wszystkim domowa rehabilitacja (40 zł za godzinę) pochłaniały ich niewysokie dochody. – Dostałam tylko pampersy, teraz już niepotrzebne – mówi Iwona. – I gimnazjum syna zebrało dla niego 1500 złotych, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Uczył się chodzić jak małe dziecko. Chwiał się, przewracał, nie chciał, żeby mu pomagać. Na Boże Narodzenie sam stanął na nogi. Teraz już chodzi, choć jeszcze z trudem i koślawo. Lewą rękę ma wciąż niesprawną. Uczy się lepiej niż w podstawówce, bo kiedyś czas wypełniał ganianiem za piłką. – Teraz szkoła przychodzi do niego i nie ma wyjścia – śmieje się pan Benedykt. Patryk ma indywidualne nauczanie, pracuje na komputerze, który szkoła mu wyposażyła, dołączając drukarkę i skaner. Najbardziej lubi angielski i informatykę. – Cieszę się, że koledzy o mnie nie zapomnieli – informuje z łobuzerskim uśmiechem. – Jeszcze zagram z nimi w piłę, może już latem... – marzy. – Jak dawniej kłócił się z siostrą, tak teraz zawsze trzyma jej stronę – zauważa mama. – Co Natalka powie, to dla niego święte. Natalka wie już na pewno, że chce studiować fizjoterapię. Aby kiedyś pomagać takim dzieciom jak Patryk.
– To cud, że syn z tego wyszedł... – matce łamie się głos. – Ciężko nam, bo i pieniędzy brakuje, i do lekarzy specjalistów z Patrykiem dostać się nie sposób, ale jesteśmy razem. Wszyscy czworo, dzięki Bogu.

Tu przywraca się życiu
Klinika Rehabilitacji w Bydgoszczy, którą kieruje prof. Jan Talar, jest placówką naukową i leczniczą, jedyną tego typu w kraju. Ma tylko 32 łóżka. W klinice m.in. usprawnia się dzieci po ciężkich chorobach i urazach, pacjentów z obrażeniami narządów ruchu, po urazach głowy i uszkodzeniach rdzenia kręgowego, po udarach mózgu, z zaburzeniami świadomości... W procesie leczenia stosuje się nowoczesne metody fizjoterapii, psychoterapii, logopedii oraz operacje. Klinika dysponuje urządzeniami najnowszej generacji. Szczególne osiągnięcia ma w wybudzaniu chorych ze śpiączki. Niedawno opuściła klinikę 26-letnia kobieta, która przez 7 lat była w stanie śpiączki. Tutaj przywrócono ją życiu, choć gdzie indziej nie widziano dla niej nadziei. Tu odzyskał świadomość nasz bohater – Patryk Czarkowski.

Zdzisława Jucewicz

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Tagi: reportaż