– Ten, kto przyjmował poród, musiał mieć doświadczenie. Wiedział, co zrobić, żeby pępowina sama się zasklepiła, bo nawet jej nie podwiązał – ze zgrozą mówi nadkomisarz Bogusław Cholewa, zastępca szefa tarnobrzeskiej policji. Ma czterdzieści osiem lat, własne dzieci i nie potrafi zrozumieć, jak matka mogła tak porzucić swoje dziecko. Żeby ją odnaleźć, postawił na nogi wszystkich policjantów ze swojego regionu i lokalne media. Komunikat o dziecku, które w poniedziałek, 22 sierpnia, około trzeciej nad ranem odnaleziono pod szpitalem, pojawiał się co godzinę, po każdym serwisie informacyjnym tarnobrzeskiego radia „Leliwa”. I nic.
Jak Karol został tatą
– To niewiarygodne, ale nie dostaliśmy żadnego sygnału – mówi nadkomisarz Cholewa. – Dzwonią ludzie, którzy niepokoją się o los maluszka, ale nie odezwał się nikt, kto mógłby cokolwiek powiedzieć o jego matce. Może nie pochodziła z naszych okolic? Może była tu przejazdem?
Nadkomisarz ma teorię, która tłumaczyłaby to milczenie – w tym samym czasie ogólnopolskie „Wiadomości” pokazały inną matkę, która też porzuciła swoje dziecko. Była skuta, policjanci prowadzili ją na komendę. – Ale to była zupełnie inna sytuacja! – podkreśla policjant. – Tamta kobieta podrzuciła swoje dziecko w jakimś parku, chciała je zostawić na ewidentną śmierć. A „nasza” o swoje jednak się zatroszczyła. Zaniosła pod szpital, opatuliła...
Cholewa dzwoni do technika policyjnego i prosi, żeby przyniósł „wyprawkę” chłopczyka. Na stole ląduje pokrwawiony ręcznik ze smutną buzią pajaca i prawie nowy, dziecinny kocyk w białe i niebieskie słoniki.
– To dość charakterystyczne przedmioty – mówi policjant. – Może ktoś je rozpozna? Można powiedzieć, że ten kocyk ocalił chłopcu życie. Bo zauważył go młody człowiek, który z bolącym zębem przyszedł do szpitala na nocny dyżur.
Karol, dwudziestojednoletni uczeń technikum samochodowego w Tarnobrzegu, przez całą niedzielę zmagał się z bolącym zębem. Nad ranem nie wytrzymał. Wsiadł na rower i popedałował w stronę szpitala. Porzucony na ziemi biało-niebieski kocyk zauważył, jak tylko podszedł do drzwi prowadzących na izbę przyjęć, ale nie zwrócił na niego uwagi. Bolący ząb przesłaniał wszystkie myśli. Przypomniał sobie o nim, kiedy już dostał zastrzyk przeciwbólowy i antybiotyk.
– Poszedłem do ochroniarza, który siedział w dyżurce. Zobaczył kocyk, rozchylił go i jęknął: – O Jezu! To dziecko! – wspomina Karol. – Od razu pobiegł po pielęgniarki. Natychmiast zabrały małego, a ja wróciłem do domu.
W domu na Karola czekała mama, zamartwiająca się o jego ząb. Nie mogła uwierzyć, że po drodze znalazł dziecko. Ale następnego dnia opowiedziała o tym dziewczynie Karola, Gosi. – Mama zażartowała: czy wiesz, że Karol w nocy został ojcem? – chłopak śmieje się na wspomnienie miny, jaką miała wtedy jego dziewczyna. Musiał jej szybko wytłumaczyć, że został ojcem, ale jakby chrzestnym. Na spółkę z ochroniarzem.
– Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy do szpitala, dowiedzieć się, jak się maluch czuje – opowiada Karol. – Pozwolili nam wejść na oddział i wtedy tak naprawdę po raz pierwszy mogłem mu się przyjrzeć. Był taki malutki...
– Nie taki znowu malutki – mówi Elżbieta Sikora, pielęgniarka z oddziału noworodków. – Kiedy trafił do nas na oddział, ważył 3250 gramów, mierzył 52 cm. Zdrowy, śliczny noworodek – patrzy z czułością na chłopczyka. – Nazwałyśmy go Jureczek, bo niedługo po znalezieniu go wypadały imieniny Jerzego. I rozpuszczamy go straszliwie. Tulimy i lulamy, jak tylko nie może zasnąć. On bardzo tego potrzebuje. My też. Bo trudno nam uwierzyć, że ktoś go nie chciał i po prostu wyrzucił...
Pusta kołyska
Pod tarnobrzeskim szpitalem przez długi czas stała pusta kołyska – sygnał dla matek, które chciały oddać swoje dziecko. Żeby wiedziały, że tutaj znajdą pomoc. Ale nikt z niej nie skorzystał, i po kilku miesiącach zniknęła.
– Ale to nie znaczy, że do naszego szpitala nie trafiają matki, które nie chcą swoich dzieci – mówią
pielęgniarki z oddziału noworodków. – Kobiety spodziewające się dziecka, którego nie chcą albo nie mogą zatrzymać, zgłaszają się do ośrodka adopcyjno-opiekuńczego. Dostają skierowanie do szpitala w innym mieście, gdzie nikt ich nie zna. Rodzą, potem podpisują dokumenty potrzebne do przekazania dziecka do adopcji. W dokumentach matki nie pozostaje żaden ślad po porodzie. A maluch szybko trafia do nowej rodziny.
– Do nas przyjeżdżają kobiety z Sandomierza – opowiadają pielęgniarki. – Są w różnym wieku, czasem bardzo młodziutkie, czasem dojrzałe. Traktujemy je tak samo jak inne matki. Niczego nie komentujemy. Ta decyzja jest ich prywatną sprawą. W ubiegłym roku miałyśmy siedem takich matek. W tym roku trzy. I Jureczka...
Chłopczyk spędzi na oddziale noworodków jeszcze kilka dni, potem będzie przeniesiony na oddział niemowlęcy. Spędzi tam sześć tygodni. W tym czasie sąd rodzinny zadecyduje o jego losie. Jeśli uda się odnaleźć matkę Jureczka i kobieta podpisze dokumenty o zrzeczeniu się dziecka, Jureczek powędruje do nowej rodziny. Jeśli się nie znajdzie, zajmie to przynajmniej trzy miesiące, które maluch spędzi w domu dziecka. Tymczasem w samym Tarnobrzegu na adopcję dziecka czeka 10 przeszkolonych rodzin.
– To główny powód, dla którego szukamy tej kobiety – mówi nadkomisarz Cholewa. – Nie zależy nam na tym, żeby ją karać. Dała swojemu synkowi szansę, a my chcemy, by pomogła mu jeszcze bardziej. Teraz powinna podpisać dokumenty, które szybko pozwolą mu zacząć nowe życie.
Agata Bujnicka
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!