Nie potrafię się z nią dogadać – córka zmartwiona weszła do kuchni. Znowu pokłóciła się z Natalią, moją szesnastoletnią wnuczką.
Taki wiek – skwitowałam przygotowując składniki do wigilijnej kutii, takiej tradycyjnej, jeszcze z przepisu mojej babci. Dziś rzadko się ją robi, za dużo z nią zachodu. Otóż należy pszenicę moczyć przez całą noc, potem gotować aż stanie się miękka (może to potrwać i dwie godziny). Mak zmielić kilka razy, dodać rodzynki, orzechy, suszone śliwki, figi, posłodzić miodem i wymieszać z pszenicą. Po schłodzeniu kutia jest gotowa. Pycha.
– A co się stało – spytałam.
– Prosiłam, żeby pomogła w przygotowaniach do Wigilii, a ta mi na to, że ma dosyć tej drobnomieszczańskiej szopki i komercyjnych świąt, że nie wierzy w Mikołaja, ani w zabawę z narodzinami Jezusa, dodatkowym nakryciem i całą tą resztą – relacjonowała Ewa.
Odstawiłam mak, wytarłam ręce i zapukałam do pokoju wnuczki.
Z pokoju dobiegły mnie ciche dźwięki kolędy śpiewanej przez Eleni.
– Natalko, może pomogłabyś mi w kuchni?-– spytałam.
– Oj, babciu daj spokój – machnęła ręką. – Mówiłam mamie, że...
– Wiem, kochana, co mówiłaś mamie. Ale ja bym chciała, żebyś wysłuchała mnie – powiedziałam spokojnie. – Naprawdę nie wierzysz w magię Bożego Narodzenia?
– Nie – padła krótka odpowiedź.
– Pozwól, że coś ci opowiem, wnusiu, coś co zdarzyło się kiedy byłam w twoim wieku... i byłam bardzo chora. Nigdy nikomu o tym nie opowiadałam, właściwie wiedzieli o tym tylko moi dziadkowie, ale oni już nie żyją – w oczach małej dostrzegłam zainteresowanie. – Chcesz posłuchać?
– Jasne – usiadła obok mnie.
– Wieczór był mroźny i cichy. Ludzie zaszyli się w swoich domach, aby ten szczególny dzień spędzić z bliskimi. Opustoszałymi ulicami szedł wysoki, szczupły mężczyzna bardzo skromnie ubrany. Każdy, kto spojrzał na jego sympatyczną, brodatą twarz, natychmiast zwracał uwagę na duże, brązowe oczy jarzące się niesamowitym blaskiem. Człowiek ten przystanął, rozejrzał się i zadzwonił do bramy jednego z domów. Nikt nie otworzył, więc zadzwonił ponownie. Jednak i tym razem drzwi pozostały zamknięte. Przez jasno oświetlone okna widać było mnóstwo wesołych, ożywionych ludzi. Pewnie pośród tej wrzawy i zabawy nikt nie usłyszał dzwonka. Przez chwilę wpatrywał się w okna, a z piersi wydobyło się westchnienie. Poszedł dalej. W kolejnym domu, do drzwi którego zapukał, otworzył mu gruby, łysiejący mężczyzna.
– Czego pan sobie życzy?- spytał
– Czy mogę zjeść z wami kolację? – nieznajomy z pokorą pochylił głowę.
– My już jesteśmy po wigilii – odparł niepewnie gospodarz. – Ale na pewno zostały jakieś resztki. Mogę panu je zapakować.
Mężczyzna odwrócił się i odszedł. Skręcił do klatki czteropiętrowego bloku. Pierwsze drzwi, do których zapukał nie otworzyły się wcale, następne też, jeszcze inne otworzyły się tylko na chwilę i przez szparę wypadło pięć złotych. Moneta z brzękiem potoczyła się pod nogami nieznajomego. Wędrowiec schylił się. "To nie trzydzieści srebrników..."- uśmiechnął się smutno, dzwoniąc do kolejnych mieszkańców bloku. Zza grubego łańcucha wychyliła się kobieta. Zmierzyła przybysza niechętnym spojrzeniem.
– Słucham pana?
– Proszę pani jestem bezdomny, nie mam gdzie się podziać – zaczął.
– Tu nie hotel – przerwała kobieta. – Idź do schroniska dla bezdomnych – zatrzasnęła drzwi.
"To na nic Synu... Oni się nie zmienili.. Twa ofiara poszła na marne" – usłyszał z dali. Pokręcił głową. Nie! Udowodni, że tak nie jest. Zapukał do kolejnych drzwi.
– Czy przyjmie mnie pani? – zapytał młodą kobietę.
– Ależ ja pana nie znam – wyjąkała dziewczyna.
Miała wrażenie, że nieznajomy wie o niej wszystko. Zna każdą jej myśl i uczynek. Uświadomiła sobie ze wstydem, że tych dobrych jest niewiele.
– Jest Wigilia Narodzenia Pańskiego, a ja jestem bezdomny i nie mam z kim zasiąść do stołu – poprosił jeszcze raz mężczyzna. Za drzwiami rozległ się jakiś męski głos.
– Chodź, siadamy do stołu – głos był pełen pretensji. Jego właściciel podszedł i zmierzył przybysza niechętnym spojrzeniem. – Czego się tu kręcisz? – burknął.
– Pan chce zjeść z nami kolację wigilijną – wyjaśniła dziewczyna.
– I co jeszcze? – uśmiechnął się szyderczo mężczyzna. – Może to jakiś narkoman? Obcych nie wpuszczamy – obwieścił.
– Nawet w taką noc nie masz w sercu miłości bliźniego? – zapytał nieznajomy.
– A co mi będzie tu będziesz morały prawił? – mężczyzna poczerwieniał na twarzy. – Wynocha mi stąd, bo policję wezwę.
– To po co stawiacie dodatkowy talerzyk dla wędrowca? – przybysz patrzył na młodych ludzi. Widział młodą kobietę... dobrą, ale posłuszną mężowi. I widział despotycznego mężczyznę. Rozumiał ich strach przed nieznajomym. Trzeba iść dalej.
"To na nic" – dźwięczało mu w głowie, gdy zapukał do ostatnich drzwi na ostatnim piętrze. Czekał z bijącym sercem.
– To pan pukał? – w otwartych drzwiach stał niemłody, siwiejący mężczyzna.
– Tak. Głodny jestem i spragniony.
– Proszę wejść. Nie godzi się w taką noc odmawiać komuś miejsca przy wigilijnym stole – mężczyzna uśmiechnął się smutno. – To moja żona, przedstawił drobną kobietę. – Wszystko gotowe, pójdę jeszcze po Basię. To nasza wnuczka – wyjaśnił. – Jej rodzice zginęli w wypadku, a ona ma sparaliżowane nogi.
Przybysz rozejrzał się. Wokół panował dostatek. W rogu pokoju stała pięknie udekorowana choinka, a pod nią kilka pudełek, przewiązanych wstążeczkami.
– To wszystko dla niej – mówił starszy pan. – Tylko ją mamy. O, już są – w drzwiach pojawiła się babcia z wnuczką.
– Witam – przywitał się mężczyzna i zajrzał nastolatce w oczy. Poznał targające dziewczyną uczucia. Zobaczył tęsknotę za rodzicami, szczęśliwe dzieciństwo i ten wypadek. Szli na zakupy we troje. Matka miała zostać w domu, ale Basia uprosiła ją, aby im towarzyszyła. Zobaczył pijanego kierowcę, którego auto uderzyło w grupkę pieszych. Poznał jej szok, żal i poczucie winy, że namówiła mamę na tę wyprawę... Taka młoda duszyczka, a taka poraniona - pomyślał.
Po kolacji nieznajomy wstał. Uklęknął przed dziewczyną i położył dłonie na jej kolanach. Basia poczuła, jak po jej nogach rozchodzi się dziwne ciepło.
– Będziesz chodzić, dziecko – powiedział i lekko pociągnął ją do siebie.
Dziewczyna, jakby zapominając o tym, że jest sparaliżowana, napięła mięśnie nóg. Wstała i zrobiła dwa kroki. Zaraz też upadłaby gdyby nie chwyciła się stołu.
– Chodzę! – krzyknęła. – Chodzę! A lekarze mówili, że zawsze już będę sparaliżowana! Babciu – rzuciła się jej na szyję.
Dziadek uściskał je obie. Cała trójka śmiała się i płakała tuląc się do siebie.
– Człowieku, jak możemy ci podziękować? – dziadek odwrócił się do nieznajomego, ale pokój był pusty.
– Nie ma go? – rozejrzał się. – A my nie wiemy, gdzie go szukać. Pobiegnę, może jeszcze go dogonię – starszy pan chwycił z wieszaka kurtkę...
– I co? – Natalia wpatrywała się we mnie roziskrzonym wzrokiem. – Znalazł go?
– Nie, kochanie – pokręciłam głową.
– A ta dziewczyna, babciu? Mogła już chodzić? Znasz ją? – pytała.
– Tak dziecko. To ja byłam tą dziewczynką – spojrzałam na nią z uwagą. – Rozumiesz? Dzień wigilijny bogaty jest w zwyczaje posiadające magiczną moc. Liczy się wiara, wiara w cud narodzin Jezusa. A cała ta komercyjna szopka jak ją nazwałaś to tylko otoczka tego, co mamy, a właściwie co powinnyśmy mieć w sercu, kochanie.
Natalka wpatrywała się we mnie.
– Chodź – wstała po chwili. – Zobaczę, w czym trzeba pomóc mamie w kuchni... i chyba muszę ją przeprosić.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!