To było bardzo dawno temu. Skończyłam właśnie szesnaście lat. Pojechałam latem do wujostwa do małego miasteczka i zaraz na dworcu kolejowym zaczepiła mnie stara Cyganka.
– Chodź, czarnulka, powróżę ci – pociągała mnie za rękaw bluzki. – Stara Cyganka prawdę ci powie.
Przestraszyłam się i chciałam jak najszybciej odejść.
– Przepraszam bardzo – powiedziałam jak najgrzeczniej. – Niech mnie pani nie zaczepia, proszę, i tak nie mam pieniędzy.
– O... – zaśmiała się – i oczy masz czarne jak Cyganka. Chodź dziecko, nie bój się, ja ci za darmo powróżę – i posadziła mnie na ławce na peronie dworca.
– Ale ja... – broniłam się – ja w to nie wierzę... i nie mam pieniędzy.
– Oczy masz jak nasze, pokaż rękę – Cyganka nalegała, ale jej spojrzenie było życzliwe. – Ja ci coś takiego powiem, że ty zaraz uwierzysz, mnie starej, ja cię nie okłamię.
Po czym chwyciła moją lewą dłoń i zaczęła się w nią uważnie wpatrywać.
– Oj, dziecko, ty masz urodę Cyganki i duszę niespokojną jak nasza – zaczęła mówić cicho jak w transie. – Ja tu ciebie całą widzę, calutką. Masz starego ojca i młodą matkę, starszego brata i młodszą siostrę. No, co? Cyganka kłamie?
Do dzisiaj pamiętam, jak mnie zamurowało, bo to, co powiedziała, było prawdą.
Skąd ona to może wiedzieć? – myślałam zdumiona.
– Widzisz, dziecko – Cyganka pogłaskała mnie łagodnie po mojej dłoni – nieraz się kłamie dla zarobku, ale ty jak nasza, ja tobie nie kłamię, prawda?
Tylko skinęłam potakująco głową.
– Nie martw się o ojca, że stary – mówiła. – On z mocnego pnia się wywodzi, nie stracisz go, przeszło dziewięćdziesiąt pięć lat w dobrym zdrowiu przeżyje, matka podobnie – i znowu uważnie spojrzała w moją dłoń. – I ty pożyjesz dziewięćdziesiąt parę – mruczała dalej cichym, ale zdecydowanym głosem. – Twoje życie to trzy razy po trzydzieści... Tak, stara Cyganka się nie myli.
Trzy razy po trzydzieści...
Pierwsze trzydzieści biedne i smutne, choroby były, kłopoty będą, dziecko młodo w trudzie urodzisz, oj, bieda będzie, bieda – westchnęła.
Drugie trzydzieści będzie jeszcze trudne... – mruczała, lecz szybko dodała – ale lepsze. Dużo, bardzo dużo pracy będzie, ale wzmocnisz się na duszy i ciele, staniesz na nogi, dasz radę. Tak, tak... Ciekawe życie, bo twoja dusza ciekawa świata i książek, kształcona będziesz, wysoko zajdziesz, obce kraje będziesz oglądać...
O... trzecie trzydzieści szczęśliwe będzie, o jakie szczęśliwe! – uśmiechnęła się do mnie serdecznie. – Będziesz kochana, miłości prawdziwej zaznasz, w szczęściu i dostatku żyć będziesz, uznanie u ludzi znajdziesz, piękna będziesz, nie zestarzejesz się nic a nic, lat swoich w urodzie dożyjesz... – Cyganka nagle urwała, jakby wyszła z transu, chwilę popatrzyła w dal, a potem na mnie. – Ja ci, dziecko, szczerą prawdę powiedziałam, więc ty się nic nie bój – dokończyła. – Tobie ja dobrze życzę, bo ty masz naszą duszę. Zapamiętaj moje słowa i zmów dzisiaj za mnie modlitwę – dodała łagodnie. – Idź już, dziecko, idź, zmęczyłam się – i z miłym uśmiechem odsunęła lekko moją dłoń, jakby się ze mną żegnała.
Dotarłam do wujostwa zadyszana i zaczerwieniona, aż się ciocia przelękła.
– A co tobie, Joluniu? – uściskała mnie, ale była zaniepokojona. – Siadaj, uspokój się, zjedz gorącego.
Opowiedziałam jej o spotkaniu ze starą Cyganką i powtórzyłam całą wróżbę.
– Nie bój się, Joluniu – powiedziała spokojnie – przecież nie było w jej słowach nic złego. Ot, normalne bujanie cygańskie, ale modlitwę za nią zmów, to cię uspokoi.
Tak też zrobiłam, a kilka dni później już nawet nie pamiętałam o tym zdarzeniu.
Nie zauważyłam prawie, kiedy z wolnej studentki stałam się młodą żoną i matką, z kłopotami i obowiązkami, często przerastającymi moje siły. Mąż nie dorósł do roli ojca, nie potrafiliśmy się porozumieć, więc rozwód przyjęłam z ulgą.
I tak toczyło się moje życie, z normalnymi kłopotami jak u każdego. A wraz z mijającymi latami ja sama też dojrzewałam, zdobyłam wykształcenie i pozycję zawodową, usamodzielniłam się. Córka wyszła za mąż i dorobiła się trzech wspaniałych synów.
W wieku pięćdziesięciu ośmiu lat przeszłam na wcześniejszą emeryturę. Z tej okazji zaprosiłam moje koleżanki na babski wieczór. Było pyszne jedzenie, dobre wino, kawa, słodkości, a Magda miała nam postawić tarota. Jej wróżby zawsze się sprawdzały! Tak przynajmniej twierdzili inni.
Ja nigdy nie wierzyłam w takie głupstwa, ale przecież można się zabawić.
Magda zaczęła wróżenie od Baśki. Przepowiedziała jej przyszłość tak promienną i niewiarygodną, że wszystkie ubawiłyśmy się zdrowo!
– Musiałabym wygrać w totolotka! – zaśmiewała się Baśka. – Już to widzę! Domek z ogrodem! Nie wytrzymam! Może jeszcze królewicz z bajki?
– Nie śmiej się tak – Magda obstawała przy swoim. – Może trudno w to uwierzyć, ale tak pokazują karty! Czasem wychodzi coś nierealnego, a potem się sprawdza. Jak swojej cioci wywróżyłam trzech mężów i trzy rozwody, to nikt w rodzinie nie wierzył, a tak się stało.
– Co? Trzech mężów i trzy rozwody? – wszystkie ryczałyśmy ze śmiechu.
– To było dawno temu – opowiadała Magda. – Ciocia naprawdę na każde kolejne dwudziestolecie miała nowego męża. A z tym ostatnim właśnie się rozwodzi! Teraz cała rodzina się wypiera, że niby niczego takiego nie wróżyłam. Widocznie się wstydzą, że przed laty śmiali się ze mnie – podsumowała.
– A to numer – zawołałam głośno. – Trzech mężów i trzy rozwody!
I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przypomniały mi się słowa starej Cyganki: "trzy razy po trzydzieści...". Znowu usłyszałam jej dziwny głos i poczułam jej badawcze wnikliwe spojrzenie i dotyk szorstkiej ręki.
– Halo, Jola – Magda dotknęła mojego ramienia – wróć do nas! Raptem dwie lampki wina i odpłynęłaś... Dobrze się czujesz?
Otrząsnęłam się.
– Jasne, że dobrze – odpowiedziałam już normalnie. – Wiecie, tak mi się przez moment dziwnie zrobiło... Coś mi się przypomniało, taka historia sprzed lat.
– Jakieś przeczucie? – dopytywała się Dorota.
– Żadne przeczucie – śmiałam się już odprężona. – Po prostu przed wieloma laty Cyganka powróżyła mi z dłoni.
– Naprawdę? – Magdzie aż dech zaparło. – No, opowiadaj! Cyganki potrafią przepowiedzieć prawdę na wiele lat w przyszłość! Co ci wywróżyła?
– Byłam wtedy taka smarkata i strasznie to przeżyłam, przestraszyłam się jej.
– Starej Cyganki? – zdziwiła się Magda. – One są nieszkodliwe, chyba że wrednie patrzą... No, opowiadaj!
Zastanowiłam się w skupieniu przez chwilę, bo tamta scena układała się przed moimi oczami jak kolejne kadry filmu, i opowiedziałam koleżankom wydarzenia sprzed czterdziestu lat.
– Niesamowite – po chwili milczenia szepnęła Magda. – To oczywiście może się sprawdzić.
– Więc to, co najlepsze jest jeszcze przed tobą – zauważyła Baśka.
– Oj, dziewczyny – zaśmiałam się. – Dajcie spokój, to zwykłe bajdurzenie.
– Zaraz, zaraz... – całkiem poważnie powiedziała Magda – no przecież właśnie krótko po trzydziestce dostałaś to nowe mieszkanie i krótko potem skończyłaś studia. Co, może się mylę?
– A jak miałaś jakieś trzydzieści sześć lat, to wygrałaś w konkursie wycieczkę do Hiszpanii, pamiętasz? – wspomniała Dorota. – Wtedy też załapałaś takiego bakcyla na zwiedzanie, że kolejne urlopy spędzałaś w coraz to innym miejscu. Chyba całą Europę objechałaś.
– No tak – potwierdziłam – ale brałam kredyty na te wycieczki!
– Kredyty – prychnęła Baśka – wielkie słowo, mała rzecz! Przecież te dwa tysiące złotych spłacałaś przez niecały rok!
I znowu brałaś dwa tysiące, i znowu wyjazd. Fajnie to sobie obmyśliłaś.
– To by się zgadzało – mruczała skupiona Magda. – Ale Jola, co było z twoją pierwszą trzydziestką? Czy były choroby i bieda?
Uśmiechnęłam się na wspomnienie tych odległych lat.
– Bieda jasne, że była – opowiadałam. – Trójka dzieci, rodzice skromnie zarabiali, a jeszcze babcia z nami mieszkała. Teraz myślę, że było im ciężko utrzymać sześcioosobową rodzinę.
Ale największa bieda była
u mnie zaraz po rozwodzie – wspominałam dalej. – Zarabiałam niewiele, a dziecko miało przecież swoje potrzeby. Szanowny tatuś oczywiście nie płacił alimentów, a ja byłam tak zmęczona, że nawet nie walczyłam o nie.
– No to Cyganka miała rację, że dopiero w drugiej trzydziestce się wzmocniłaś – rzeczowo podsumowała Magda. – Stałaś się samodzielna.
Nagle coś mi się przypomniało.
– Magda – powiedziałam szybko – wiesz, z tymi chorobami, to też by się zgadzało. Jak zaczęłam miesiączkować, to mi się coś z krwią zrobiło, przy każdym najmniejszym zranieniu mocno krwawiłam, ponieważ krew mi za wolno krzepła. Aż do dwudziestu paru lat byłam leczona w poradni hematologicznej, a potem jakoś samo przeszło.
– A widzisz! – triumfalnie krzyknęła Magda. – Ja ci mówię, że ta twoja wróżba cała się spełni! Wspomnisz moje słowa. W pierwszej trzydziestce była bieda i choroby. Ale już twoja druga trzydziestka, to praca i sukcesy! Parłaś do przodu jak buldożer! I te wycieczki! Po czterdziestce awanse, i to jakie!
– Racja – potwierdziła szybko Dorota. – W firmie żadna z nas nie zaszła tak wysoko jak ty.
– No i twoja Edyta – zauważyła Baśka. – Udane małżeństwo, wspaniali synowie, Marek cię lubi i traktuje jak drugą mamę. Grzechem by było narzekać!
– Przecież nie narzekam – roześmiałam się. – Cieszę się szczęściem córki, kocham tych jej gagatków, zięcia mam fajnego, ale... To normalna życiowa droga, dorabianie się, a nie wynik jakiejś wróżby. Nie wierzę w to.
– A ja wierzę i ty też kiedyś uwierzysz – stanowczo powiedziała Magda.
Minął jakiś czas. Nareszcie wysypiałam się do woli, dużo spacerowałam i prawdę powiedziawszy, naprawdę żyłam jak w raju. Ubierałam się skromnie, jadłam jeszcze skromniej, więc emerytura mi wystarczała. Na szczęście zdrowie mi dopisywało i nie musiałam wydawać fortuny na lekarstwa.
Na sześćdziesiąte urodziny zaprosiłam koleżanki. Włożyłam nową suknię w moim ulubionym głębokim ciemnym, czerwonym kolorze, a na nogi włożyłam nowe ekstra czółenka na niewielkim obcasie.
– Jola! Wszystkiego najlepszego! – uściskała mnie serdecznie Magda i aż cofnęła się o krok. – Dziewczyny, zobaczcie! Przecież Jolka nam co rok młodnieje!
– Naprawdę świetnie wyglądasz – szczerze zachwycała się Baśka. – Cyrograf podpisałaś, czy co? Zaprzedałaś duszę diabłu za wieczną młodość? Jak ty to robisz? – pytała Dorota.
– Nie robię nic szczególnego – śmiałam się, ale nie ukrywałam, że komplementy przyjaciółek sprawiały mi wielką przyjemność.
W miłej atmosferze poplotkowałyśmy jak za dawnych młodych lat, po czym opowiedziałam im sensacyjną nowinę.
– Dziewczyny, moja Edytka z mężem mają problem do przemyślenia! Jak wiecie, Marek pracuje w Microsofcie i właśnie teraz dostał propozycję pracy w głównej siedzibie firmy w Stanach!
– A gdzie tu problem? – rzeczowo zapytała Dorota. – Jechać i już! Młodzi są, dorobią się, zobaczą kawałek świata, dzieci nauczą się języka! Same plusy!
– Też tak uważam – westchnęłam – ale będzie mi pusto bez nich, będę tęsknić.
– No, teraz to już cudujesz! – Magda aż się żachnęła. – A co to? Średniowiecze? Teraz masz Internet, skype’a, zainstalujesz kamerkę i będziecie sobie gadać i oglądać się do woli. No wiesz! Dzisiaj kontakt ze światem jest tak prosty jak nigdy wcześniej!
Ponad półtora roku widywałam moich najbliższych na monitorze komputera, do czego się nawet przyzwyczaiłam. Wtedy moi młodzi zaskoczyli mnie następną propozycją.
– Mamo – powiedziała Edytka radośnie przez skype’a – Marek załatwił z dyrekcją firmy, że pomogą ci uzyskać zezwolenie na pobyt w USA tak długo, póki my tu jesteśmy. Załatwiaj wizę i przyjeżdżaj. Bilet lotniczy ci kupimy.
Nawet się nie zastanawiałam! Tak tęskniłam za córką i wnukami, że na myśl, że ich uściskam, nawet nie czułam strachu przed podróżą samolotem! Chociaż wcześniej zawsze uważałam, że od latania są ptaszki i motylki, a jakaś kupa żelastwa w ogóle nie ma prawa wznieść się w powietrze! A teraz jakby mi skrzydła urosły! Do córki mogę polecieć nawet balonem!
Edytka pracowała w bibliotece, chłopcy chodzili do dobrej szkoły, a mój zięć awansował. W sylwestra w jego firmie odbyła się wspaniała noworoczna zabawa, na którą wybrałam się razem ze swoimi dziećmi.
– Czy piękna dama pozwoli? – szarmancko pocałował mnie w rękę przystojny, wysoki, prawie całkiem siwy mężczyzna.
A za chwilę już wirowałam w jego ramionach na parkiecie.
– Jestem Greg Stevens – przedstawił się czystą polszczyzną – czyli po naszemu Grzegorz Szczepański. Mieszkam tu od lat, bo mnie rodzice przywieźli jako nastolatka. Po przyjęciu obywatelstwa amerykańskiego zmieniłem imię i nazwisko na prostsze, bo tego polskiego nikt nie potrafił wymówić. Ale cały czas mam polski paszport i w Polsce nazywam się normalnie. Jeszcze rok i wracam do kraju.
Nie zauważyłam nawet, kiedy Grzegorz opowiedział mi prawie cały swój życiorys, bo rozmawiało nam się cudownie, jak byśmy się znali od lat.
Następnego dnia po południu zadzwonił i zaprosił mnie na kolację do miłego lokalu. Czułam się wspaniale! Założyłam moją ulubioną czerwoną suknię i eleganckie szpilki, które sprezentowała mi córka na wieść o mojej randce.
Od tego dnia spotykaliśmy się z Grzegorzem bardzo często. Po jego pracy szliśmy zazwyczaj gdzieś coś zjeść, a później godzinami spacerowaliśmy. Od lat owdowiały Grzegorz opowiadał mi o swojej rodzinie, przyjaciołach w Polsce, tęsknocie, samotności.
Wkrótce zaczęłam bywać u niego w domu, poznałam jego synów, wnuczki i całą gromadę przyjaciół. Nie mówiliśmy nic o uczuciach, ale czuliśmy się razem dobrze, radośnie i szczęśliwie.
Któregoś dnia zaśmiałam się do córki, że na stare lata trafił mi się adorator.
– Jakie "stare lata"? – zdziwiła się moja Edytka. – Mamo, tutaj nikt nie używa takiego określenia! Każdy ma tyle lat, ile ma, radośnie wyprawia kolejne urodziny i z dumą zdmuchuje na torcie urodzinowym świeczki. W każdym wieku można kogoś pokochać!
A ty wyglądasz naprawdę ślicznie i nie dziwię się, że mu się podobasz! A Grzegorz to porządny człowiek. Marek już mi dawno temu powiedział, że będzie miał fajnego teścia!
– Teścia? – powtórzyłam. – A to Marek uważa go za... kandydata – aż nie mogłam wymówić tego słowa.
– Nie tylko Marek, mamo, ja też – córka uściskała mnie radośnie – przecież wszyscy widzą, że jesteście wspaniałą parą! Będziesz z nim szczęśliwa!
Zamyśliłam się głęboko. Ostatnie miesiące upłynęły mi szybko, cudownie i radośnie, ale słowo "małżeństwo" nawet mi przez myśl nie przyszło.
Mam w Polsce kilka przyjaciółek w moim wieku, mnóstwo znajomych, koleżanek i fajnych sąsiadek. I przecież widziałam, jak one się czuły i jak były traktowane. Wyglądały najczęściej jak stare babuleńki z bajek! Ubrane na szaro lub czarno, o posiwiałych włosach upiętych w koczek, niańczyły wnuki! Większość z nich była już samotna. Czy któraś z nich chodziła na tańce? Żadna! Bo niby nie wypadało!
Nagle poczułam w duszy bunt! Ja przecież żyję, kocham i czuję, że jestem kochana! Mogę być jeszcze szczęśliwa, dzielić z kimś radości i smutki! Nie dam sobie tego odebrać!
Więc kiedy Grzegorz zapytał, czy zostanę jego żoną, w oczach stanęły mi łzy szczęścia i tylko wtuliłam się w niego. Wieczorem było uroczyste spotkanie obu naszych rodzin i Grzegorz przy wszystkich wsunął mi na palec pierścionek zaręczynowy.
Moi młodzi zostali w Stanach na następne trzy lata, a ja i Grześ wróciliśmy do Polski, gdy tylko on przeszedł na emeryturę. Kocham i jestem kochana, oboje wierzymy, że przed nami jeszcze wiele lat szczęśliwego wspólnego życia. Przecież wróżba starej Cyganki musi się spełnić do końca!
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!