Magda jest zwolenniczką jogi, medytacji, diety pięciu przemian i dwóch garści witaminowych pigułek dziennie. Dba o swoją figurę i metabolizm. Z drugiej strony, jej największą przyjemnością jest dobre jedzenie z udziałem kalorycznego alkoholu. Jak to godzi? – Żyję 60/40 – mówi Magda. – Czyli 60 proc. zdrowego życia i 40 proc. zachcianek i przyjemności. Dwa dni zdrowej kuchni po to, by trzeciego dnia wsunąć wielki tłusty stek. Impreza – tak, ale nie dwa dni z rzędu, wtedy czułaby się źle. Po alkoholu musi się wybiegać. Zawsze coś za coś. – Nie odmawiam sobie przyjemności, ale też nie folguję na całego. Wszystko jest pod kontrolą. Magda to hedonistka nowego typu.
Ruletka zdrowia i rozrywki
Teraz chcemy mieć wszystko. Nie tylko bawić się na całego, ale robić karierę, zdrowo się odżywiać i uprawiać sport. Ćwiczymy jogę, medytujemy, dbamy o dietę i samorozwój, ale jeśli już znajdziemy się na imprezie, nie odmawiamy sobie alkoholu, papierosów. Usprawiedliwiamy kaloryczne piwo, biegnąc następnego dnia na siłownię. Nadmiar papierosów rekompensujemy najnowszą dietą typu detoks. To sport ekstremalny. – Prawdopodobnie w każdym z nas są dwa rodzaje osobowości – analizuje Anna Cierpka, psycholog. – Jedna potrzebuje harmonii, a druga, ta społeczno-kulturowa, ma potrzebę silnych wrażeń. Życie, oprócz nowych diet i medytacji, oferuje nam jak na tacy również mroczne przyjemności. A skoro można mieć jedno i drugie...
Nowy dekalog przyjemności
Obowiązują nowe normy dotyczące i obowiązków, i rozrywek.
– Wiele młodych dziewczyn deklaruje, że chce żyć bezstresowo, nie wchodzą na przykład w stałe związki, tylko w te obwarowane klauzulą „bez zobowiązań” – przyznaje Anna Cierpka. – Do tej pory to raczej kobiety oczekiwały
w związkach czegoś stałego. Teraz chcą czerpać z życia maksimum przyjemności i jednocześnie zabezpieczają się przed niepotrzebnym zaangażowaniem.
Fenomen nowych hedonistek dotyczy głównie dwudziestokilkulatek, które pracują i studiują. Osiągnęły już jakąś życiową stabilizację, ale jeszcze nie chcą rezygnować z szalonego imprezowania. To byłoby potwierdzeniem czegoś najokropniejszego – starzenia się. Żyją więc według zasady carpe diem. – Ale nie jest to smakowanie przyjemności – raczej rzucanie się na nie bez opamiętania – zaznacza Anna Cierpka. – To współczesne zbieranie doświadczeń: ciągle nowi mężczyźni, nowe puby, nowe drinki. Możliwości zabawy są duże – weekendowy przelot do Londynu czy Berlina to rzecz dostępna dla każdej pracującej osoby. Problem w tym, żeby aż tak wiele rzeczy zmieścić podczas jednego weekendu.
W rytmie uzależnień
Monika, 31 lat, pracuje, mieszka z koleżanką, nie ma (jeszcze) faceta. Jest programistką w prywatnej firmie. W tygodniu ma dużo pracy, więc często zabiera ją do domu. – Gdyby ktokolwiek próbował mnie wyciągnąć na drinka w tygodniu, nie ma żadnych szans. Nie poszłabym.
W weekend wypija co najmniej butelkę wina. Nie przestanie, dopóki totalnie się nie upije. – W poniedziałek jestem pierwsza w fitness klubie – chcę wrócić do formy. W pracy ma pod biurkiem witaminy, zdrowe kanapki, suszone owoce. Znowu jest wzorowa.
Anka, 22 lata, studentka z Krakowa. W tygodniu jest najporządniejszą dziewczyną na roku.
W weekendy chodzi z koleżanką z akademika do klubów od 22.00 w piątek do niedzieli wieczorem. Poznają nowych ludzi, śpią u przypadkowych znajomych, trafiają na różne imprezy, dają zapraszać się nowo poznanym facetom na śniadanie i wyjazdy na działkę. Może to niebezpieczne, ale to właśnie je wciąga. W niedzielę wieczorem idą pod prysznic, oglądają „Kasię i Tomka” i kładą się spać do własnych łóżek. Monika i Anka są przykładem hedonistek weekendowych. Grzeczne, punktualne, idealnie uporządkowane w tygodniu. W piątek zaczynają ostrą balangę, piją, wypalają dwie paczki papierosów, szukają erotycznych przygód. Życie na takiej karuzeli wpędza nas w poczucie winy. – Ma w sobie też coś z uzależnienia – twierdzi Anna Cierpka. Nawet gdy postanawiamy wypaść z rytmu i spędzić jakiś weekend w domu, wystarczy jeden telefon od znajomych, by zmienić zdanie. Potrzebujemy tych wrażeń, emocji, stymulacji, nawet jeśli już nas trochę nudzą (zwykle z czasem stają się za słabe).
Według Anny Cierpki nasza potrzeba rozrywki jest jak wesołe miasteczko. Najpierw wystarczy zwykła karuzela. Potem przesiadamy się na urządzenie, w którym foteliki kręcą się jak szalone we wszystkie strony. Nie mas szans, by potem czuć się dobrze.
Raz na jakiś czas
Osobną grupę stanowią osoby, które tylko od czasu do czasu odpuszczają sobie na dobre. To tzw. hedoniści okazyjni, którzy szaleją sezonowo: latem, w czasie ferii, podczas długich weekendów. Natalia, 27-letnia nauczycielka, niepaląca. Gdy spotyka się ze znajomymi dwa razy w roku na plenerowych wyjazdach, sięga po papierosy, które przypominają jej studenckie lata. Wypala wtedy 2–3 paczki dziennie i jeszcze jej mało. Po takich feriach jest wykończona, bolą ją płuca, ma zadyszkę. Rzuca palenie... do następnego spotkania. Tak jest od lat. Mirka, 26 lat, prowadzi – jak sama mówi – nudne życie. Praca w banku, dom, gotowanie dla jednej osoby, spotkania ze znajomymi. Gdy wyjeżdża z nimi np. na urlop, nakręca się: – Narty, knajpa, flipery, nawet bar go-go – miejsce, do którego w innych okolicznościach sama bym nie poszła.
Prawie w ogóle nie śpimy, wciąż wymyślamy coś nowego. Np. wyjazd z Krakowa do Zakopanego na obiad. Żeby coś się działo.
– Na tym to właśnie polega: na dostarczaniu sobie maksymalnej ilości wrażeń – dodaje Anna Cierpka. – Na rozrywkę mamy coraz mniej czasu, dlatego szkoda go nam na przyjemności banalne.
Zwykle ryba płynie z prądem
Kaśka, 28 lat, prawniczka, wspomina swój ostatni weekend: – Byłam zmęczona, niewyspana i wykończona. Znowu przejazd przez całą Polskę, alkohol, zero snu. Następny weekend naprawdę chciałam spędzić spokojnie w domu. Ale kiedy w czwartek znajomi zadzwonili z propozycją wypadu do Pragi, nie potrafiłam odmówić.
I tak jest zawsze.
– Większość okresowych hedonistów przyznaje, że to wpływ znajomych sprawia, że czasem decydują się na to, na co po prostu nie mają ochoty ani, najzwyczajniej, siły – mówi Anna Cierpka.
Niektórzy za namową znajomych skaczą na bungee, choć mają lęk wysokości, inni chodzą do klubów jazzowych, choć szczerze nie znoszą jazzu. Boimy się, że jeśli choć raz odmówimy, wypadniemy z gry, przestaniemy się liczyć, więcej nas nie zaproszą, a znajomi uznają, że jesteśmy nudni, starzy i kompletnie nierozrywkowi. Dlatego nie odmawiamy. W tym zapętleniu nie zawsze dajemy sobie szansę bycia sobą – nawet w zabawie przystosowujemy się do innych.
Joanna Winiarska
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!