Jeżeli ktoś nie czuł nigdy pociągu seksualnego do kobiety, nie jest w stanie ani w pełni pojąć – chyba że pośrednio albo teoretycznie – gigantycznej siły kobiecej seksualności, ani zrozumieć, jak ogromną przewagę dzięki niej zyskują. Jako lesbijka wiem coś na ten temat. Tym niemniej między dwiema kobietami sprawy układają się inaczej, przypominają bardziej zaręczyny podobnych osób, dzielenie się czymś, co posiadają obie strony. Jako mężczyzna dowiedziałam się na ten temat znacznie więcej i nieoczekiwanie okazało się, że w tej roli znajdowałam się w gorszej pozycji.
(...)
Randki z kobietami, na które chodziłam w przebraniu mężczyzny, okazały się lekcją kobiecej władzy. Trudno w to uwierzyć, ale stałam się przez to na chwilę mizoginistą, co, jak sądzę, stanowi najlepszy dowód, że eksperyment się powiódł. Spojrzałam na własną płeć z drugiej strony barykady i przez jakiś czas w irracjonalny sposób czułam awersję do kobiet. Nie podobała mi się ich wyniosłość, oskarżycielskie uśmieszki, ich prawo, aby wybrać mnie albo skreślić jednym skinieniem palca, co zresztą czyniły tak lekką ręką, tak bez wysiłku, że porażkom, a nawet zwycięstwom, towarzyszyło poczucie nieznośnego upokorzenia. W porównaniu z tym władza, jaką dysponują mężczyźni, przypomina stępione narzędzie, a ich artyleria i strategia są jak kuracja lecznicza w porównaniu ze zniszczeniem, jakie kobieta może zasiać, ucinając rozmowę prostym słowem: nie.
Siła płci leży przede wszystkim w umyśle, a dla mężczyzn umysł kobiety ma dużą władzę: może nie tylko mężczyznę pobudzić, ale także, nadać jego życiu znaczenie, poczucie własnej wartości, sensu, pomóc w inicjacji, udzielić wsparcia – i wszystko inne. Zdobyte doświadczenia pozwoliły mi lepiej to zrozumieć i zaczęłam się zastanawiać, czy w skrajnych przypadkach przemoc, do jakiej uciekają się mężczyźni wobec kobiet, nie wynika z faktu, że tylko ona im pozostaje, że tylko w ten sposób – choć jest to godne współczucia – mogą przeciwstawić się wszystkiemu, w czym kobieta ma nad nimi władzę. Nie usprawiedliwiam takiego postępowania, bo nie można. Chodzi mi jednak o to, że będąc mężczyzną w pewnym sensie rozumiałam ten sposób myślenia lub jego możliwość. Nie podzielam go, uważam jednak, że rozumiem, jak odrzucenie może w umyśle mężczyzny ulec wypaczeniu, przeradzając się w mizoginię a następnie w gwałt jako brutalną próbę zawłaszczenia tego, czego mu wcześniej odmówiono.
(...)
Odwiedzając kluby nocne i chodząc na randki kierowałam się poglądami narzuconym mi z zewnątrz przez kulturę, przez kobiety i mężczyzn, i na chwilę uzyskałam wgląd w niezwykle groźny związek między przemocą i seksem a kobietami i poczuciem własnej wartości, obszarami męskiej bezradności i niespełnionym, ale pełnym uwielbienia pożądaniem a morderczym gniewem. Wszystkie one mogą mieć wspólne źródło w niezaspokojonej potrzebie, w roli lizusa, w której mężczyzna musi występować. Bądź ze mną – do tego wszystko wydaje się sprowadzać. Kochaj mnie. Pożądaj. Wybierz. Potrzebuję cię. Ignorujesz mnie. Lekceważysz. Niszczysz. Nienawidzę cię.
Świadoma tego wszystkiego, bardziej niż kiedykolwiek lękam się męskiego umysłu i, dziwna rzecz, czuję się bardziej bezbronna, poruszając się w zamieszkałym przez nich świecie, mimo że wiem, że nie powinnam tak myśleć. Mężczyźni nie są jednakowi, a Ned, jak każdy z nich i jednocześnie żaden, nie był w pełni mężczyzną i nigdy nim nie będzie. Mimo to można chyba powiedzieć, że my kobiety dysponujemy znacznie większą władzą niż sądzimy, przez co – mimo obaw, ciętych ripost i dowcipów opowiadanych na swój temat – grozi nam znacznie więcej niż przypuszczamy lub niż mogłybyśmy przypuszczać.
Istnieją jednak jeszcze inne powody, dla których chodzenie na randki w przebraniu Neda, wzbudziło we mnie złość na kobiety. Naturalnie wpadłam w tę samą pułapkę, co one. Dla Neda to kobiety stały się podgatunkiem, który należy obwiniać, na tej samej zasadzie, jak kobiety obwiniały o wszystko mężczyzn. Postępowałam tak samo jak one i uznawałam, że kiedy stoi się po przeciwnych stronach barykady, ten sposób myślenia jest niemal nieuchronny, choć oczywiście wcale taki nie był. Umysł wrzuca informacje do różnych szufladek, ja jednak stałam każdą nogą w innym świecie. Złościło mnie, że kobiety nie zachowują się bardziej racjonalnie. Złościło mnie, że ja nie wyciągam bardziej racjonalnych wniosków. Chodząc na randki, ja – kobieta w męskim przebraniu – czułam się, jakbym oglądała tuzin różnych wersji siebie samej. Każdą dziewczynę oskarżałam o popełnianie typowo kobiecych błędów, miałam jednocześnie świadomość, że ja też je popełniam. Nosząc na sobie kostium mężczyzny, mogłam na moment uciec spod ręki kata, wmawiając sobie: „To nie ja”. To Kobiety przez duże K. To Feministki przez duże F.
Nie lubiłam kobiet, z którymi się spotykałam, i nie lubiłam kobiet w ogóle, ponieważ one – my – padamy wszystkie ofiarą szowinizmu i myślenia tylko w kategoriach własnego interesu. Na jakiś czas stałam się mizoginistą, ponieważ spodziewałam się czegoś więcej po kobietach i ponieważ na samym początku nie spodziewałam się niczego dobrego po mężczyznach. Uważałam, że są powierzchowni, ponieważ – jak wiele kobiet – w głębi duszy sądziłam, że nie stać ich na wiele. Pod tym względem niczym się od nich nie różniłam.
(...)
Prawda wyglądała jednak tak, że na przekór płynącej w moim kierunku fali złości, skierowanej na abstrakcję nazywaną mężczyzną, najbardziej zdziwiło mnie to, że w heteroseksualnych kobietach odnalazłam schowaną głęboką miłość i autentyczną tęsknotę do prawdziwego mężczyzny. Nie do kobiety w męskim ciele, jak mi się wcześniej wydawało, i nawet nie do mężczyzny metroseksualnego, mimo że i on miał swoje zwolenniczki – ale do muskularnego, owłosionego, śmierdzącego, męskiego faceta; faceta łysego, brzuchatego, który potrafi wszystko naprawić i który, a jakże, lubi sport a w sypialni zachowuje się jak na prawdziwego ogiera przystało. Mężczyzny, którego kobiety kochają za to, że posiada wszelkie przymioty, jakimi obdarzył go testosteron i patriarchat. W końcu sama zaczęłam je w nim doceniać, choć czasami nadal doprowadzały mnie do szału.
W znacznym stopniu wybaczyłam kobietom i sobie te aż nazbyt widoczne wady. Naszą arogancję emocjonalną, brak dystansu, często niedorzeczne potrzeby, wizje i winy, nieumiejętność, na równi z mężczyznami, rozwiązania naszej strony równania.
Chodzenie na randki okazało się najtrudniejszym zadaniem, przed jakim stanął Ned, nawet kiedy ja podobałam się kobiecie, a ona mnie. Nigdy nie czułam się tak bezbronna wobec całkowicie obcych osób, nigdy nie czułam się tak nieporadna towarzysko jak wtedy, kiedy przebierałam się w pożyczony od mężczyzn kostium.
Z drugiej strony, jak sądzę, docieramy tu do jednej z najpilniej strzeżonych męskich tajemnic. Każdy mężczyzna nosi na sobie pożyczoną zbroję, dziesięć rozmiarów za dużą, a pod spodem jest nagi, bezbronny i ma nadzieję, że nikt tego nie zauważy.
Norah Vincent
Powyższy fragment pochodzi z książki:
Norah Vincent „Mężczyzna od podstaw. Podróż pewnej kobiety do świata mężczyzn i z powrotem”, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2006
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!