Często skarżymy się na lekarzy – że są aroganccy, traktują pacjentów taśmowo, brakuje im zrozumienia.... Spójrzmy jednak na to z drugiej strony: lekarz nie ma obowiązku klepać nas po plecach i przekonywać, że wszystko będzie dobrze. Nie musi nas pocieszać, mówić tego, co aktualnie chcemy usłyszeć ani wysłuchiwać zwierzeń niezwiązanych z naszym stanem zdrowia. Też bywa zmęczony, a jego ideały związane z lekarskim powołaniem już dawno zderzyły się z realnością papierkowej roboty, którą musi się na co dzień zajmować. Tylko czy to wina pacjenta, że polska służba zdrowia tak często skupia się tylko na leczeniu ciała, a zapomina o… duszy?
9 sygnałów wskazujących na to, że powinnaś zmienić lekarza
Nie oczekujemy przytulenia, tylko trafnej diagnozy i… wsparcia
Pamiętam sytuację sprzed kilku lat: do prywatnego gabinetu znanej pani dermatolog trafiłam z powodu nadmiernego wypadania włosów. Potrzebowałam trafnej diagnozy i pomocy – czegoś, co powstrzyma mój problem. Niestety, pani doktor nie wydawała się nawet zauważyć, że ma pacjenta – przez całą wizytę spojrzała na mnie tylko raz, zawzięcie pisząc coś na komputerze. Nie zapytała, na co choruję, nie zleciła badań, nie podeszła nawet do mnie, by ocenić problem. Machinalnie rzuciła mi tylko receptę z wypisaną nazwą leku z dodatkiem hormonów. Tak po prostu.
Z gabinetu wyszłam zła – nie pierwszy raz i nie ja jedyna, bo podobnych historii wśród znajomych słyszałam już wiele. Wielokrotnie zdarzyło mi się trafić na lekarza, który nie zadał sobie nawet trudu, by mnie do końca wysłuchać, traktował mnie z góry i wyglądało na to, że jest bardziej zainteresowany tym, co ma na komputerze, niż swoim aktualnym pacjentem. Zdarzają się wprawdzie specjaliści niezwykle mili i pełni zrozumienia, a przy tym kompetentni, ba – jest ich całe mnóstwo! – ale niestety, najdłużej pamięta się tych, w przypadku których po wizycie ma się ochotę trzasnąć z impetem drzwiami gabinetu. I nie, nie chodzi wcale o to, że lekarz nie głaszcze po główce i nie tworzy atmosfery pokoju zwierzeń… żaden racjonalnie myślący pacjent tego nie oczekuje. Należy nam się jednak chwila uwagi i pewność, że ekspert zrobił wszystko, by trafnie nas zdiagnozować i przepisać odpowiednie leki.
Niestety, problem jest bardziej złożony. Z jednej strony barykady mamy lekarza – przemęczonego, tracącego zbyt wiele energii na papierkową robotę, którą musi wykonywać, mającego zbyt wielu pacjentów, często sfrustrowanego i obarczanego zbyt dużą odpowiedzialnością – nie tylko za zdrowie pacjenta, ale też za jego samopoczucie. Z drugiej zaś stoi pacjent – człowiek z krwi i kości, nieraz przerażony swoim stanem zdrowia, potrzebujący nie tylko suchej diagnozy, ale też wsparcia, a przy tym nierzadko roszczeniowy i przemądrzały („wiem, co mi jest, sprawdziłem w internecie!”). Na linii lekarz – pacjent zawsze dochodziło do zgrzytów, a to, jak przebiega taka komunikacja, zależy od obu stron.
Jak w każdym zawodzie, także w służbie zdrowia zdarzają się jednostki mniej kompetentne, ignoranckie i niedokształcone, lekarzom jednak mniej wybaczamy – w końcu to na ich barkach spoczywa odpowiedzialność za nasze zdrowie i życie.
Nie cierpię chodzić do lekarzy, a kiedy jestem chora, chcę dostać się gdziekolwiek, do kogokolwiek – byle mi pomógł. Ostatnio trafiłam na lekarza, który… przepisał mi lek, który już nie istnieje! Pani w aptece powiedziała, że ta substancja została wycofana i może dać mi zamiennik. Musiała to skonsultować z inną farmaceutką, przeprowadziła ze mną wywiad – co mi jest – i… zmieniła moją receptę mówiąc, że lekarz przepisał mi środki bakteriobójcze, a przechodzę wirusówkę. Po co miałabym łykać drogie tabletki, które nic nie dadzą? Lekarz, u którego byłam, miał na oko 85 lat i chyba nie miał w zwyczaju aktualizować informacji o lekach
– przyznała Edyta, redaktorka Polki.pl.
O tym, jak lekarze traktują pacjentów i czy faktycznie brakuje im empatii, postanowiłam więc porozmawiać z psychoterapeutką Izabelą Butniewicz-Folusiak z Instytutu Gestalt w Krakowie (www.instytutgestalt.pl), mającą bogate doświadczenie w prowadzeniu konsultacji dla personelu medycznego w obszarze współpracy w zespole, kontaktu z pacjentem i komunikacji.
Od lekarza wymagamy przede wszystkim trafnej diagnozy i pomocy w chorobie. Zależy nam też przy tym, by lekarz był dla nas wsparciem i nie traktował pacjentów przedmiotowo, umiał pocieszyć, porozmawiać, podnieść na duchu. Czy takie oczekiwania to nie za dużo dla lekarza, którego podstawowym zadaniem jest przecież leczyć?
Izabela Butniewicz-Folusiak: Tak, to jest za dużo. Najważniejszym zadaniem lekarza jest postawić diagnozę i zaproponować terapię. Na tym polega jego zawód i za to dostaje wynagrodzenie. Oczekujemy czasami, że lekarz weźmie na siebie dodatkowo role: duchowego towarzysza czy księdza oferującego wsparcie duchowe, psychoterapeuty czy psychologa oferującego wsparcie psychiczne, przyjaciela, który wysłucha, co nam leży na sercu i pocieszy. Stawiając lekarzowi nadmierne, nieracjonalne oczekiwania, tak naprawdę działamy przeciwko sobie.
Z czego wynika brak empatii ze strony lekarza? Czy winą jest przepracowanie, rutyna, brak konsekwencji bycia aroganckim w stosunku do pacjenta lub kwestia charakteru? A może coś innego lub kombinacja kilku z nich?
Przede wszystkim zachęcam, żeby nie przychodzić na spotkanie z lekarzem z założeniem, że nie będzie on miał empatii. Jeśli już na wstępie przyjmujemy obronną postawę, źle się nastawiamy, sami ograniczamy możliwość wejścia w satysfakcjonujący kontakt z lekarzem. Działa to na zasadzie samospełniającej się przepowiedni.
Brak empatii lekarzy może wynikać z dowolnej, indywidualnej kombinacji wymienionych powodów. Dodałabym do tego jeszcze przyczyny osobiste oraz zachowanie samego pacjenta. Pamiętajmy, że każde spotkanie z drugim człowiekiem tworzy pewną relację. Jeśli chcemy, by lekarz traktował nas empatycznie i podszedł do naszych dolegliwości w sposób indywidualny, najlepiej sami go tak traktujmy. Nie uważajmy go za automat do leczenia identyczny jak wszystkie inne.
Empatię można zobrazować następująco: dwie osoby wyglądają wspólnie przez okno, widzą ten sam krajobraz. Krajobraz symbolizuje tutaj uczucia jednej z nich. Jednak druga osoba ma prawo, by (patrząc na ten sam widok) zobaczyć coś trochę innego. Empatia oznacza więc współodczuwanie, ale pozostawia każdej z osób prawo do własnej interpretacji. Nie oznacza, że osoba empatyczna zawsze zachowa się tak, jak tego oczekuje cierpiący. Może uznać, że sytuacja wymaga innej reakcji.
Na przykład pacjent w ciężkim stanie oraz jego rodzina oczekują od lekarza nadziei na pełen powrót do zdrowia. Faktycznie, nadzieja odgrywa istotną rolę w procesie zdrowienia. Jednak dawanie nadziei, gdy nie ma do tego racjonalnych podstaw, nie byłoby odpowiedzialną postawą lekarza. Jego zadaniem nie jest mówienie tego, co pacjent chce usłyszeć. Musi on trzymać się faktów, rzetelnie ocenić sytuację i często zmierzyć się z tym, że jego diagnoza wywoła rozpacz, złość, frustrację. Czy to oznacza, że nie jest empatyczny? Wręcz przeciwnie. Przekazanie trudnej prawdy niejednokrotnie pozwoli pacjentowi podomykać pewne sprawy i spokojnie pożegnać się z rodziną.
Czy Pani zdaniem lekarz, który pracuje z pacjentami, powinien zostać przeszkolony do tego, by wspierać chorych, czy może umiejętność taka jest kwestią charakteru – czymś, co wiąże się z powołaniem i czego nie można wypracować?
Umiejętność to nie kwestia charakteru, tylko właśnie przeszkolenia. Na studiach medycznych prowadzony jest przedmiot „psychologia”. Jednak – jak wiele przedmiotów akademickich – jest on przede wszystkim teoretyczny, a nie warsztatowy. Praktycznych umiejętności lekarze nabywają więc dopiero podczas praktyk i staży. Na wypracowanie umiejętności potrzeba czasu – najpierw trzeba dowiedzieć się co i jak, a potem zacząć wdrażać umiejętności i utrwalać je.
W szpitalach pracują także psycholodzy i poprawy sytuacji upatruję w zwiększeniu ich liczby. Obecnie, według mojej wiedzy, często na kilka oddziałów przypada jeden psycholog. Zamiast wymagać od lekarzy wszechstronności, stałego podnoszenia kwalifikacji nie tylko merytorycznych, ale i psychologicznych, proponowałabym rozłożenie tego ciężaru na specjalistów w osobnych dziedzinach. Są pewne granice pomocy psychologicznej, której może udzielić lekarz, i warto się ich trzymać.
Co może zrobić pacjent, którego lekarz prowadzący traktuje go przedmiotowo i jest arogancki? Lekarza nie zawsze można zmienić, a wielu pacjentów wciąż wierzy w to, że lekarzowi nie powinno się sprzeciwiać i lepiej zacisnąć zęby i być potulnym niż się kłócić...
Za relację dwojga dorosłych ludzi odpowiedzialne są obie strony. Warto więc przyjąć swoją część odpowiedzialności. Jeśli przyjmujemy założenie, że lekarzowi nie wolno się sprzeciwiać, sami traktujemy siebie przedmiotowo. Wówczas pozwalamy także innym, w tym lekarzowi, na przedmiotowe traktowanie nas. Jeśli zaś chcemy być traktowani podmiotowo, warto pokazać siebie prawdziwego – dać wyraz temu, że zabieg nas boli, opowiedzieć o swoim strachu i trudnościach. A gdy nic nie pomaga, zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście w naszym interesie nie byłoby podjęcie dodatkowego wysiłku, aby zmienić lekarza?
Pamiętam sytuację koleżanki, która leczyła się na trądzik u pani dermatolog z NFZ. Przy każdej wizycie w gabinecie musiała wysłuchiwać opinii lekarki na temat swojego stanu, którą najłatwiej streścić słowami: "ojej, tyle pryszczy, wygląda pani naprawdę okropnie!". Koleżanka po każdej wizycie była zdołowana, nie było ją jednak wówczas stać na prywatne leczenie. Co powinna zrobić? Porozmawiać z lekarką (tylko jak?) czy machnąć na nią ręką i szukać innego specjalisty?
Stwierdzenie przez lekarza, że pacjent „wygląda okropnie”, faktycznie jest wyrazem braku uważności na uczucia drugiej osoby. Jako dorosła osoba koleżanka powinna w tej sytuacji sama podjąć decyzję, być może przeprowadzić rozmowę z lekarką, poprosić o zaprzestanie komentarzy dotyczących estetyki. Wziąć na siebie część odpowiedzialności za relację. W kontakcie z lekarzem mamy tendencję do wchodzenia w rolę dziecka, jego stawiając w roli rodzica.
Wielokrotnie zdarzyło mi się, że lekarz podczas wizyty mnie nie słuchał – podczas gdy ja opowiadałam o tym, co mi dolega, on klikał na komputerze lub zapisywał coś w kalendarzu. Co wtedy robić? Powiedzieć wprost: proszę mnie wysłuchać? Czy wierzyć w to, że jednak specjalista ma podzielną uwagę?
Zdecydowanie prosić. Jeśli otwarcie wyrażamy swoje potrzeby, znacząco zwiększamy szansę na ich spełnienie. Warto zaciekawić się też tym, co w naszym zachowaniu powoduje brak zainteresowania ze strony lekarza, np. sposób narracji, prezentowanie swoich dolegliwości w sposób utrudniający koncentrację itp., a co przyciąga jego uwagę.
Stańmy przez chwilę po stronie lekarzy: pacjenci przecież też często ponoszą winę za złą komunikację w gabinecie, są roszczeniowi czy przemądrzali. To na pewno też wpływa na to, jak są traktowani przez lekarza. Jak więc rozmawiać na linii lekarz – pacjent, aby obie strony się rozumiały i nie miały do siebie pretensji?
Po pierwsze, traktujmy lekarza jak człowieka. Zaakceptujmy, że potrzebuje zrobić sobie chwilę przerwy, odpocząć, zjeść posiłek, wyjść z gabinetu do toalety, nawet jeśli w przychodni jest kolejka i musimy czekać na wizytę dłużej niż zwykle. W trakcie wizyty oczekujmy poświęcenia nam uwagi, ale odwzajemniajmy ją.
Po drugie, wchodźmy do gabinetu z nastawieniem dostosowanym do naszych oczekiwań. Przychodzimy dla trafnej diagnozy i faktów? Przedstawmy objawy rzeczowo i z odpowiednim stopniem szczegółowości. Martwimy się, czy drobne symptomy nie wskazują na poważniejszą chorobę? Opowiedzmy o tym. Naprawdę mamy wpływ na przebieg rozmowy.
Po trzecie, miejmy w sobie pokorę. Specjalista najczęściej postawi lepszą diagnozę niż my sami, wspomagani wiedzą „doktora Google”. Oczywiście brak zaufania bywa zasadny i mamy pełne prawo skonsultować się dodatkowo z drugim lekarzem.
Odszkodowanie za błąd medyczny - jak je uzyskać?
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!