Nasze dzieci to wszystko, co mamy
Sąd w Sanoku zarządził niezwłoczne odebranie dzieci, gdyż otrzymał sygnał, że są maltretowane.

- Edipresse Polska S.A.
Całe Nowosielce stanęły w obronie rodziców. List-petycję do sądu podpisało ponad 600 osób.
Sąsiedzi zrzucili się też na adwokata. – Rodzice są niezamożni i chorzy, ale swoje córki kochają! – twierdzą.
W domu Mazgajów, Ireny i Zdzisława, nastrój jak po pogrzebie. Jedno na drugie spogląda bezradnie i kuli ramiona. – Za co? Dlaczego? – pytają. W dzień kręcą się po obejściu bez ładu i składu, w nocy nie mogą usnąć. Faszerują się tabletkami, żeby stępić rozpacz.
– Gdyby im ludzie nie dali nadziei, że odzyskają córki, to mielibyśmy tutaj straszną tragedię – oznajmia po cichu sąsiadka. – Jak nic oboje by się powiesili... Te dzieci to ich jedyny skarb i jedyne szczęście. Dbali o nie jak umieli najlepiej. Są biedni, ale honorowi i uczciwi.
Miejscowi domyślają się, kto złożył w sądzie niegodziwy donos. – Niech ta osoba stanie z nami do konfrontacji! – mówią.
Z niczego lepili swoje gniazdo
Irena Mazgajowa od dziecka choruje na padaczkę. Systematycznie bierze leki i ataki zdarzają jej się sporadycznie. Przed urodzeniem Eli i Gosi dziesięć lat pracowała w domu dziecka, w kuchni. Widziała niejedną dziecięcą tragedię i nieraz wycierała zasmarkane nosy, pocieszając ciepłą zupą pozostałą z obiadu. Zdzisław Mazgaj wyuczył się na ślusarza. Gdyby po wypadku nie stracił zdrowia, to – jak mówi – być może dalej by zaszedł. Ma zaburzenia równowagi i omdlenia, leczy się też na serce.
Oboje są na rentach, w sumie na rękę 900 złotych miesięcznie. Kiedy się pobierali, niczego nie mieli i z niczego lepili swoje gniazdo. Kupili od gminy starą, drewnianą chałupę z działką. Na kredyt, który poręczyła gminna urzędniczka, bo było pewne, że Mazgaj odda co do grosza.
Wstawił nowe okna, sam je zrobił, dubeltowe, z odzyskanego drewna. Obił ściany płytami, żeby jakoś wyglądało. Irena posadziła kwiaty i warzywa. Wydzierżawili trochę pola, z czasem kupili konia i wóz.
Ich pierwsze dziecko, synek, urodziło się za wcześnie i wkrótce zmarło. Bardzo po nim rozpaczali, ale Pan Bóg – jak mówią – wynagrodził im dwiema zdrowymi córkami. Ela ma już 11 lat, Małgosia – sześć. Ładne i rezolutne. Lubiły bawić się układankami. Eli w lekcjach pomagała czasem córka sąsiadów, licealistka.
Kazimiera R., emerytowana pielęgniarka, jest decyzją sądu wręcz zbulwersowana: – Bywałam u Mazgajów. Ela często bawiła się z moją wnuczką. Pierwsza bym coś zauważyła i dała znać gdzie trzeba!
Zagrażają zdrowiu, a nawet życiu
Kuratorka z sądu, jak przypomina sobie Mazgajowa, była u nich zaraz po Matce Boskiej Zielnej (15 sierpnia). Rozglądała się, wzdychała i coś zapisywała. Pytała Elę o szkołę.
Pierwszego września, po szkolnej uroczystości, byli z córkami na polu. Potem starsza pojechała na mszę i do spowiedzi. Wróciła jeszcze na pole, bo ojciec został sam, a ona zawsze martwiła się o niego – żeby nie zasłabł.
Drugiego września Irena odprowadziła Gosię do zerówki na ósmą. Mała skakała z radości, cieszyła się z tornistra i nowych koleżanek. Elę ojciec wyprawił do szkoły na dziewiątą.
Przed jedenastą matka pojechała rowerem odebrać młodszą córkę. Kazano jej pójść do dyrektorki. Biegła po schodach z myślą, że dziecku coś się stało. – Pokazała mi sądowe pismo – opowiada. – Mówiła, że musiała wydać dzieci... Słabo mi się zrobiło, oddechu nie mogłam złapać... Dać wody? – zapytali. Nie chciałam.
Pędem wróciła do domu i wołała do męża wniebogłosy: – Dzieci nam ukradli! Ukradli!!! Z sądowego pisma zapamiętali jedno – że zagrażają ich zdrowiu, a nawet życiu.
Sąd ma niezbite dowody
Już 22 sierpnia – na posiedzeniu niejawnym w sprawie z urzędu o pozbawienie władzy rodzicielskiej Ireny i Zdzisława Mazgajów – sąd zarządził niezwłoczne umieszczenie dzieci w placówce opiekuńczej. Elę i Gosię przekazano rodzinie zastępczej w Krośnie, o czym rodzice dowiedzieli się dopiero po tygodniu.
Sąd uzasadnił decyzję następująco: „Treść wywiadu kuratora potwierdziły informacje. Z wywiadu wynika, że rodzice nie tylko nie zapewniają dzieciom normalnych warunków bytowych, bo w domu panuje bród i fetor”. – Brud to inaczej się pisze – zauważa ojciec dzieci.
Sąd argumentował również, że któreś z dzieci moczy się i nie jest leczone, a matka znęca się w sposób wyrafinowany, bijąc po głowie i kopiąc. Skłócona ze wszystkimi, utwierdza w dzieciach poczucie zagrożenia.
Sędzia Terlecka, wiceprezes sądu w Sanoku, zapewnia, że kierowano się wyłącznie dobrem dzieci. Odsyła do Sądu Okręgowego w Krośnie, który utrzymał decyzję w mocy. Sędzia Trojanowski, rzecznik, wyjaśnia, że ta decyzja wynikała z materiału dowodowego. Jakie są dowody poza „informacją” i „wywiadem”? Rzecznik zasłania się tajemnicą postępowania.
Stała się wielka krzywda
Ksiądz, lekarz rodzinny, sołtys, nauczyciele, sąsiedzi bliżsi i dalsi, opieka społeczna, urzędnicy gminni... wszyscy nie mogą pogodzić się z decyzją sądu. Nikt nie widział różnicy między dziećmi Mazgajów a innymi. Odżywione, zdrowe, ubrane, wesołe. Rodzina uboga, trudne warunki higieniczne – brak łazienki, ale to nie patologia.
– Mama miała nas czworo, kąpała w balii i wyszliśmy na ludzi – oświadczyła w sądzie jedna z sąsiadek.
– Córki są zdrowe, nie moczą się, lekarz może to potwierdzić – wyjaśnia matka. – Czasem krzyknęłam na nie, przyłożyłam klapsa, ale potem brałam na kolana, przytulałam i tłumaczyłam...
– Często zachodzę do Mazgajów – mówi Maria Michalska, emerytka, były ławnik sądowy. – Podłoga u nich zawsze czysta. Luksusu nie ma, ale sprzęty przyzwoite. Dzieci śpią na oddzielnych tapczanach... Pojąć nie możemy, że sąd tak łatwo dał się podejść. Kuratorka nikogo o nic nie pytała!
Sołtys zorganizował zbiórkę pieniędzy na adwokata. Ten zrezygnował z honorarium, gdy dowiedział się, o co idzie. Do zebranych 1500 zł pracownicy piekarni w Sanoku dorzucili 800 zł. Gmina dała 700 zł. Nowosielczanie kupili bojler, pompę, rury, krany i urządzili Mazgajom łazienkę. Na kafelki i wykończenie zabrakło.
Jan Stokłosa, sołtys, mówi tak: – Znam Mazgajów i ich starszą córkę Elę, bo u mnie rower zostawiała, gdy przyjeżdżała do kościoła. Wiem jedno, tym dzieciom stała się wielka krzywda!
Sołtys, wójt gminy i miejscowy poseł na Sejm RP złożyli w sądzie pisemne poręczenie za rodzinę Mazgajów. Zadeklarowali też pomoc, opiekę i kontrolę.
Nie sprzedawajcie konika i pieska
Sąsiedzi wożą rodziców autem na rozprawy sądowe i na wizyty u dzieci. Sąd zezwolił na spotkania raz w tygodniu na terenie adopcyjnego ośrodka. Rodzina zastępcza, do której trafiły Ela i Gosia, dostaje od państwa 1540 zł miesięcznie.
Przed każdą wizytą rodzice łykają podwójne dawki leków, żeby przy córkach się nie rozkleić. – Są na nas obrażone – wzdycha ojciec. – Ciągle pytają: kiedy nas stąd zabierzecie? Mówią: Tato, nie sprzedawaj naszego konika i pieska... – płacze.
Sad uzależnił ostateczną decyzję od wyniku badań psychologicznych rodziców i dzieci w ośrodku diagnostycznym w Łańcucie.
Redakcja poprosiła Komitet Ochrony Praw Dziecka i Rzecznika Praw Obywatelskich o zbadanie, przez kogo dobro dzieci zostało zagrożone.
Zdzisława Jucewicz