Asia, 22 lata, anoreksja
Czuję się teraz jak mała, niezaradna dziewczynka i zimno mi ciągle. Tak w ogóle zimno: i fizycznie, i psychicznie.Tęsknię bardzo za domem, ale tam też jest źle. Mama płacze i pyta: "Co ty ze sobą zrobiłaś?" A ja mam wyrzuty sumienia i jednocześnie czuję złość i bezsilność. I mam ochotę płakać, tylko że nie potrafię. Mój dom zawsze był dziwny. Mama zawsze była blisko mnie – przynajmniej fizycznie. Ciągle podkreślała, ze przeze mnie nie ma na nic czasu, musi się mną zajmować, opiekować, dlatego nie ma znajomych, rozrywek, bo ja sama sobą nie umiem się zająć. Od wczesnego dzieciństwa byłam chorowita, ciągle miałam anginę, zresztą czepiały się mnie wszystkie zarazki. Nie mogłam chodzić do przedszkola, bo i tak zaraz czymś się zarażałam i lądowałam w łóżku, a mama na zwolnieniu.
W końcu mama zrezygnowała z pracy i do szóstego roku życia prawie nie chodziłam do przedszkola, siedziałam w domu. Cieszyłam się bardzo, bo nie cierpiałam przedszkola. W szkole też czułam się niepewnie. I tak już zostało, bo bezpieczna czuję się tylko w domu rodzinnym. Przy mamie. To tak, jakbym nie potrafiła samodzielnie istnieć, decydować, w ogóle żyć. Tata siedział zaczytany w mądrych książkach i świata poza swoją pracownią nie widział. Jest fizykiem i ciągle coś bada, wynajduje, publikuje. Właściwie to jest tak, jakbym nie miała ojca. On po prostu wynajmuje u nas pokój. Zresztą jest trochę jak z innego świata. Nie jeden raz zastanawiałam się, jak doszło do tego, że jestem na świecie. Przecież oni i uczucie, miłość, seks... Nie, tego nie mogłam sobie wyobrazić. Raz pamiętam, że ojciec miał mnie zaprowadzić do przedszkola. Ubrał mnie w piżamę w słoniki, bo myślał, że to dres. Potem wsadził mnie do autobusu i wysiadł zobaczyć, jaki to numer. Autobus ruszył i zostałam w nim sama. Wyłam strasznie i na szczęście jakaś uprzejma kobieta wysiadła ze mną na następnym przystanku. Pamiętałam, gdzie mieszkam. Taty nigdzie nie było. Pojechał do pracy, bo było już późno i stwierdził, że pewnie sobie poradzę i trafię do przedszkola. Zajęła się mną sąsiadka. Mama zrobiła straszną awanturę, ale ojciec i tak się nie zmienił. Ciągle zmienialiśmy zamki w drzwiach, bo on bez przerwy gubił klucze od domu. Jak szedł do sklepu po dwie rzeczy, to o jednej zapominał. Szedł do skrzynki po listy, a przynosił z piwnicy powidła. Taki już był i mama miała na głowie cały dom i mnie. A ja niestety wdałam się w niego. Nie umiałam tak sobie radzić ze wszystkim jak mama. Tylko pamięć do nauki miałam, ale to też po ojcu. Gdy pytałam mamę, dlaczego nie mieli więcej dzieci, to zawsze odpowiadała: "Jedno takie jak ty mi wystarczy, drugiej ofiary już bym nie miała siły wychować". I tak było.
Jak poszłam do szkoły, mama zatrudniła się jako szkolna pielęgniarka, potem razem ze mną przeszła do liceum. To mi dawało pewność. Zawsze była w pobliżu. Miałam koleżanki, ale nie umiałam tak się z nimi mocno związać. One jakoś inaczej mnie traktowały. Nie wiem... jakbym była z porcelany. Tak jakoś się cackały. I nie zbliżały za bardzo. Właściwie to nie przeszkadzało mi to tak bardzo, ale dla mamy chodziłam na imprezy, wieczorki klasowe. Kiedyś nawet jeden chłopak powiedział, że jestem trochę jak lalka. Niby że sztuczna, nieżywa, jak pajacyk. I tak chyba było. Jak marionetka, która nie potrafi istnieć i poruszać się bez ręki lalkarza. Moim lalkarzem była mama. Koszmar zaczął się na studiach. Wyjechałam do Warszawy i zamieszkałam w akademiku. Nic nie potrafiłam, wszystko mnie przerażało, ludzie dookoła, świat, miałam kłopoty z podjęciem najprostszej decyzji. Nie mogłam spać, jeść. Wszystko mnie bolało. Czułam się jak kaleka, jakby część mnie została w domu. Miałam nogi, ręce, głowę, ale byłam jakby niepełna.
Byłam nikim. Zaczęłam martwić się o swoje zdrowie, bo mama ciągle o to pytała: co jadłam, czy zdrowo się odżywiam. Zaczęłam sprawdzać wartość odżywczą posiłków, liczyć kalorie. To idiotyczne, że właśnie od chęci zdrowego odchudzania zaczęła się moja obsesja z jedzeniem. Wpadłam w anoreksję. Doprowadziłam się do takiego stanu, że musiałam wrócić do domu. Mama się o mnie martwi. Chodzę do lekarza, ale nie jest mi chyba potrzebny szpital psychiatryczny. Ja przecież nie zaczęłam się głupio odchudzać. Nawet w naukowych pismach jest potwierdzone, że szczupli żyją dłużej. Poza tym dobrze jest też ćwiczyć swoją wolę, a z moją bywa różnie. Czasami nie mogę się powstrzymać i jem słodycze. Potem prowokuję wymioty. Wtedy jest najgorzej. Czuję się jak szmata i karzę siebie głodzeniem się. Szkoda mi mamy, bo poświeciła mi całe życie, a ja jestem do niczego. Studiuję zaocznie, bo chcę mieć magistra. Muszę dla niej. Anoreksja jest moim przekleństwem, ale jakoś mi z nią dobrze. Sama dla siebie i swoich bliskich jestem przekleństwem. Nie wiem, jak długo uda mi się tak żyć. Czasem czuję w sobie jakiś bunt, siłę. Mam ochotę wyjechać, coś zmienić, ale żebym przynajmniej była zdrowa. A tak – wyglądam i czuję się jak dziecko. Rodzice mówią, że zdrowie jest najważniejsze i muszę się bardziej starać. A ja nawet wyzdrowieć nie potrafię. Jestem do niczego. Jeszcze gorsza oferma niż ojciec, bo on przynajmniej jest cenionym naukowcem. Ja jestem nikim. Nikim. Nie zasługuję na to, aby żyć, bo od dziecka jestem tylko kłodą u nogi mamy, sprawiam same kłopoty. Tylko w odchudzaniu jestem dobra, lepsza od mamy. Najlepsza!
Zobacz także: Pro-ana - świadoma anoreksja?
Fragment książki "Anoreksja i bulimia. Śmiertelne sposoby na życie" (Wydawnictwo Harmonia). Tytuł, lid i śródtytuły pochodzą od redakcji. Publikacja za zgodą wydawcy.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!