Wczoraj wróciłam z Madrytu. Z duszą na ramieniu, przyznaję - jestem hipochondrykiem, a rozwijające się w kolejnych miejscach świata ogniska koronawirusa wcale nie pomagają mi w spokojnym śnie. Myślałam, że odpowiednie środki bezpieczeństwa pomogą mi ukoić nerwy. Jak wygląda obecnie kontrola na lotnisku pod kątem wykrywania u pasażerów koronawirusa?
Odpowiedź na to pytanie jest krótka i niestety niezbyt optymistyczna: nie najlepiej. Chociaż słyszałam o obowiązkowych kontrolach i sprawdzaniu temperatur ciała pasażerów, sama ani razu nie spotkałam się z żadną troską o to, czy ktoś na pokładzie nie jest nosicielem potencjalnie śmiertelnego wirusa.
Rozdmuchany problem
Jak wiadomo, koronawirus przenosi się drogą kropelkową. Nie oznacza to jednak, że musimy zostać okaszlani lub okichani przez nosiciela. Wystarczy dotknąć powierzchni, na której znajdują się zarazki, a następnie przetrzeć oczy lub usta. Tyle tylko wystarczy, by zarazić kolejną osobę. Przerażające, prawda?
Środki ostrożności przed koronawirusem są niezwykle ważne. Stąd właśnie w bardzo krótkim czasie wyrobiłam sobie nawyk kompulsywnego wręcz mycia rąk, a gdy nie było takiej możliwości - wycierania ich chociaż antybakteryjną chusteczką lub żelem. Ochoczo przyjęłam też oferowaną mi maskę na twarz; nawet, jeśli kiepsko chroni przed zarażeniem, z pewnością pomogła mi się nieco odprężyć.
Jak się jednak okazało, w swoich działaniach wcale nie należałam do większości. O ile na lotnisku w Madrycie (wszak lotniska to prawdziwa wylęgarnia zarazków, nie tylko wirusa z Wuhan) mijałam sporo osób w maseczkach, na pokładzie samolotu i w Polsce zamiast masek spotykały mnie raczej dziwne i podejrzliwe spojrzenia.
Wirus w poczcie lotniczej
Liczyłam na to, że chociaż podczas kontroli bezpieczeństwa na lotnisku ktoś zainteresuje się, czy nCoV nie jedzie do Polski jako pasażer na gapę. Nawet w szkołach kontroluje się obecność koronawirusa u dzieci. Dlaczego więc podobnych środków nie stosuje się w portach lotniczych?
Przy wylocie z Warszawy do Madrytu nie byłam jeszcze do końca świadoma, że mogę być zagrożona infekcją. Owszem, założyłam maskę, ale dopiero gdy zaczęłam czytać o kolejnych przypadkach we Włoszech, zdałam sobie sprawę z tego, jak poważna jest sytuacja.
Na warszawskim lotnisku nikt nie mierzył temperatury odprawiających się pasażerów. Nikt nie zwracał uwagi na kaszel, katar ani żadne inne objawy choroby. Jestem to w stanie jeszcze zrozumieć, w końcu z Polsce nie było do tej pory realnego zagrożenia.
Inaczej sprawa ma się w Hiszpanii, w której pojawiły się już pierwsze przypadki zachorowań. Mimo to, panowie celnicy woleli kazać mi wywrócić torebkę na drugą stronę i przez 5 minut debatowali nad tym, czy mój powerbank jest bombą, czy nie. Rozumiem, że to ważne i nie mogą odpuszczać. Ale w tym czasie ktoś inny mógł sprawdzać, czy pasażerowie zamiast narkotyków i broni nie przewożą śmiertelnego wirusa.
Miejmy nadzieję, że w ciągu najbliższych godzin się to zmieni - porty lotnicze przepuszczają setki tysięcy osób i nawet nie chcę myśleć, jak szybko koronawirus mógłby opanować kolejne kraje. Póki co pozostaje nam tylko trzymać rękę na pulsie i dbać o siebie i swoich bliskich.
Przeczytaj więcej o chorobach zakaźnych:
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!