Do niedawna bakterie kojarzyły nam się wyłącznie z brudem i chorobami – dziś wiemy, że nawet w naszych organizmach żyje wiele tych dobroczynnych, które pozytywnie wpływają na nasze zdrowie.
Czy podobnie będzie z pasożytami i robakami, do niedawna wiązanymi tylko z zagrażającymi życiu schorzeniami, a obecnie coraz częściej wykorzystywanymi w leczeniu?
Larwy kontra rana
Na ranę pacjenta specjalista nakłada specjalny opatrunek wypełniony larwami much. Robaki wyżerają martwą tkankę, oczyszczając problematyczne miejsce. To nie horror ani film science-fiction, ale terapia, którą od setek, a nawet tysięcy lat z powodzeniem stosuje się na trudno gojące rany.
Chociaż larwoterapia (zwana też biochirurgią) pozornie wydaje się być eksperymentalnym sposobem leczenia, tak naprawdę stosowano ją już w czasach starożytnych Majów czy w okresie I wojny światowej, a obecnie staje się coraz bardziej popularna. Wykorzystuje się do niej larwy muchy plujki (Lucilia sericata) – sterylne, specjalnie w tym celu hodowane robaki, które mierzą kilka milimetrów. Na 1 cm2 rany nakłada się zazwyczaj 10 larw w specjalnym opatrunku.
Larwy to najmniejsi na świecie chirurdzy. W rzeczywistości są lepsze od lekarzy – są tańsze i pracują 24 godziny na dobę
– powiedział niegdyś prof. Andrew Boulton z Uniwersytetu w Manchesterze.
Na czym polega praca larw? Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, larwy nie mają zębów i nie wgryzają się w ranę. Są jednak w swoim działaniu niezwykle precyzyjnie. Każda z nich enzymatycznie (czyli pozaustrojowo) trawi martwe tkanki rany, do której została przyłożona, a następnie je połyka, nie naruszając przy tym tkanek zdrowych.
Opatrunek z larwami zakłada się na kilka dni. Działalność tych „małych chirurgów” wiąże się nie tylko z oczyszczaniem ran, ale też ich odkażaniem (zabijanie bakterii) oraz pobudzaniem gojenia. W wielu przypadkach larwy sprawiają, że pacjent unika amputacji kończyny, eliminują przykry zapach rany związany z rozkładem tkanek, a także zmniejszają ból.
Larwoterapia jest wskazana dla osób z owrzodzeniami (także cukrzycowymi), odleżynami, ranami martwiczymi, infekcyjnymi czy przewlekłymi. W Polsce metoda ta zyskuje na popularności, a w Wielkiej Brytanii żywe larwy można kupić nawet w aptece. Larwoterapię z powodzeniem stosuje się też w wielu amerykańskich i niemieckich szpitalach. Dlaczego? Okazuje się, że jest dużo bardziej skuteczna niż metody chirurgiczne, a do tego wiąże się z wieloma zaletami, m.in. odkażaniem rany. Można ją stosować u diabetyków, u osób uczulonych na antybiotyki czy w przypadkach, gdy nie pomagają inne sposoby leczenia oraz podawane pacjentowi leki.
fot. Fotolia
To tyle jeśli chodzi o terapie stosowane w ramach leczenia w klinikach czy szpitalach. Istnieją jednak metody eksperymentalne, budzące skrajne emocje.
Jedną z nich jest teoria mówiąca o tym, że pasożyty są obecne w naszej krwi, a ich niedobór powoduje różne choroby cywilizacyjne z autyzmem, alergią, stwardnieniem rozsianym, cukrzycą i zapaleniem jelit na czele. Niektórzy ekscentryczni naukowcy w ramach leczenia podają więc swoim pacjentom robaki. Możemy się śmiać i nie dowierzać, ale kto powiedział, że ta teoria jest pozbawiona sensu?
Brak robaków wywołuje choroby?
Szacuje się, że w każdym z nas „mieszka” nawet do 100 bilionów mikrobów. Tak: bilionów. To oznacza, że jest ich więcej niż komórek naszego ciała, mają też razem więcej genów niż ludzkie DNA. Większość z nich nie szkodzi nam, a pomaga. Drobnoustroje zadomowiły się w nas na dobre, a przez setki tysięcy lat nauczyły się pasożytować tak, by nie szkodzić nam zanadto (w myśl zasady: martwy żywiciel to kiepski żywiciel). Niestety, postęp higieny wraz z nowymi metodami produkcji i przechowywania żywności sprawiły, że zaczęły one sukcesywnie wymierać. A skoro żyje w nas coraz mniej mikrobów, to jesteśmy pozbawiani naturalnych przeciwników, a nasz układ odpornościowy zaczyna reagować zbyt nadgorliwie na czynniki, które do tej pory nie były problematyczne – na przykład na wywołujące obecnie tak wiele alergii pyłki roślin. Brak robaków – według tej teorii – ma także prowadzić do chorób autoimmunologicznych, takich jak chociażby toczeń czy schorzenia zapalne jelita grubego.
Prof. Joel Weinstock, szef działu gastroenterologii w Tufts-New England Medical Center, światowej sławy ekspert od stosowania pasożytów w medycynie, od 30 lat bada włosogłówkę świńską (Trichuris suis) – pasożyta, który atakuje trzodę chlewną. Połknięcie jaj powoduje wyklucie włosogłówki, która ma regulować pracę organizmu, a następnie być z niego wydalana. Badania przeprowadzono już na pacjentach chorujących na chorobę Leśniowskiego-Crohna i wrzodziejące zapalenie jelit. Pasożyt wyciszył stan zapalny w przewodzie pokarmowym wielu z nich.
Bardzo dokładnie przebadaliśmy tego pasożyta. Potrafimy hodować go na dużą skalę w sterylnych warunkach, tak aby jego jaja można było stosować jako lek
– powiedział prof. Weinstock.
To nie koniec działalności mikrobów. Niektórzy naukowcy są zdania, że mogą one wpływać nawet na to, kim jesteśmy – poprzez oddziaływanie na tzw. mózg jelitowy, czyli drugie co do wielkości skupisko neuronów znajdujące się w przewodzie pokarmowym. W ten oto sposób pasożyty wpływają na pracę układu nerwowego, w tym na rozwój naszego mózgu.
Robaki na receptę?
Prof. Weinstock chciałby rozpowszechnić robakoterapię – sprawić, by stała się integralną częścią leczenia i była przepisywana przez lekarzy na receptę. U osób narażonych na choroby autoimmunologiczne postuluje nawet używanie mikrobów prewencyjnie – jako szczepionkę. Tym bardziej, że taka terapia, wbrew pozorom, wcale nie jest obrzydliwa – wystarczy wypić porcję płynu z jajami na przykład włosogłówki, które nie są widoczne dla oczu. Pasożyty można z łatwością hodować, a ich jaja nadają się do użycia przez 5-10 lat i nie trzeba ich trzymać w lodówce. Ich przechowywanie nie jest więc trudniejsze niż chemicznych leków. Prof. Weinstock szacuje, że pierwsza robakoterapia trafi na rynek za kilka lat.
Świadome zakażanie się pasożytami ma jednak swoje granice – profesor Weinstock nie poleca chociażby popularnej do niedawna metody odchudzania z zastosowaniem jaj tasiemca. Jak zaznaczył, jest to sposób przestarzały i o nieudowodnionej skuteczności. Przypominamy: jeszcze kilka la temu zwolennicy tej metody połykali jaja tasiemca, który miał spowodować szybkie tracenie na wadze. Niestety, w „pakiecie” można było także dostać w ten sposób anemię, niedrożność jelit, a nawet doprowadzić do tego, że pasożyt zaatakuje mózg.
Inną eksperymentalną terapią, którą obecnie powszechnie się krytykuje, jest leczenie astmy glistą ludzką. Z jednej strony pasożyty te mogą łagodzić objawy tej choroby, z drugiej zaś – mogą zatkać jelita i namnażać się w płucach.
Każda terapia, nawet z pozoru najbardziej absurdalna, wymaga więc dogłębnych badań i w żadnym przypadku nie wolno jej stosować na własną rękę. Nawet jeśli nie wierzymy w lecznicze właściwości pasożytów czy innych robaków, w codziennym życiu pamiętajmy o tym, że zarówno brak higieny, jak i jej nadmiar i życie w sterylnych warunkach nie są dla nas dobre – kontakt z drobnoustrojami, chociaż najmniejszy, jest nam czasem potrzebny.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!