Było ciemno. Obudził mnie dziwny dźwięk, dobiegający z kuchni. Przyznam, że dreszcz dotarł aż do dolnej części pidżamy. Stawiałem niepewne kroki na zimnej posadzce, próbując bezszelestnie osiągnąć winkiel, zza którego chciałem zaskoczyć napastnika.
Droga nie była łatwa. Jestem krótkowidzem a okulary zostawiłem oczywiście w łazience. „Przynajmniej jak dostanę w twarz, nie pokaleczy mi oczu” – pomyślałem, co miało mi dodać odwagi, ale gdy usłyszałem jak ten ktoś w kuchni zaczął pić z gwinta nie zważając, że dźwięk jego grdyki w ciszy mieszkania brzmiał jak ostatnie chwile smoka wawelskiego, nabrałem szacunku dla Szewczyka Dratewki. „Musi być wielki” – przemknęło mi przez głowę, a wyobraźnia oczywiście dostarczyła serię obrazów godnych sequela „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, przebijając nawet swój pierwowzór.
Postanowiłem się uzbroić. Kucnąłem i nerwowo zacząłem szukać czegoś, co powali olbrzyma jednym ciosem. Znalazłem tylko… kapcia. Super. „Stój, bo nie ręczę za siebie!” Taaaa. Założę się, że w strategii „na kapcia” miałem spore szanse powodzenia. King Kong mógł przecież umrzeć ze śmiechu. Rozczochrany brodacz celuje do ciebie z kapcia i mówi któryś z tekstów Brudnego Harrego, np. „Wiem, o czym myślisz, śmieciu:
Gdy ja w pidżamce przeżywałem współczesną wersję Hamleta, oprawca zaczął czymś szeleścić. Czego on tam szuka? Pewnie uciekł z więzienia i teraz chce się najeść. Zaczekam. Może się naje i po prostu pójdzie. I tak w lodówce za dużo nie było. „Jedz potworze, tylko potem nie myj zębów moją szczoteczką” – zasyczałem przez zęby, osuwając się po ścianie. Dziwne, że te hałasy nie obudziły dotąd mojej żony. Ale zaraz. Nie ma jej w łóżku. Poderwałem się na równe nogi i wypadłem zza winkla, jak oszalały rycerz na ratunek swej białogłowy z tą różnicą, że zamiast płaszcza powiewał mi szlafrok, a w ręku dzierżyłem wspomniany wyżej oręż. Widok, który ukazał się moim oczom przeraził mnie wprawdzie, lecz nie wyhamował ani trochę.
Przedzierając się przez papierki po krówkach dotarłem do napastnika, który akurat siedział po turecku chowając głowę do szafki węsząc za nową zdobyczą. I wtedy zobaczyłem coś, czego miałem już "nigdy, przenigdy" nie zobaczyć. Mój ulubiony wafelek do porannej kawy, ukryty przed wszystkimi domownikami w zakamarkach szuflady, został pochłonięty dwoma gryzami. Właściciel tych szczęk okazał się być łudząco podobny do osoby, którą bardzo kocham. Miał te same piękne włosy, te same śliczne oczy, tylko ręce jakoś dziwnie się trzęsły. „Masz jeszcze coś słodkiego?” – usłyszałem. „Niestety nie. To była moja ostatnia kryjówka, kochanie”. „Jeszcze nigdy nie miałam takiego niedocukrzenia. Wypiłam z gwinta cały sok, wiesz?”
Gdy zasypialiśmy, kolejny raz usłyszałem obietnicę, że już "nigdy przenigdy" nie zje mojego wafelka bez pytania, skoro mnie to tak denerwuje. Obiecanki cacanki. We śnie dokończyłem akcję specjalną. Załatwiłem gościa z półobrotu.
Artykuł pochodzi z magazynu "Cukrzyca" (1/ wrzesień 2011); tytuł oryginalny "Horror i kradzież z włamaniem". Publikacja za zgodą wydawcy.
Polecamy także:Cukrzyca ciężarnych - co grozi przyszłej mamie i jej dziecku?Najlepsza dieta dla diabetyka - jadłospis na 7 dniPowikłania cukrzycy - tym grozi zaniedbanie leczenia!
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!