Zawsze trudny początek
Pani Barbara chętnie przychodzi na spotkanie. Jest kobietą w średnim wieku, całkiem zadbaną, o przeciętnej urodzie. Strój, choć nie należy do najmodniejszych, ma schludny. Jej twarz nie zdradza żadnych silnych emocji. Tylko oczy ma nieco przymknięte, jakby była śpiąca. Bez skrępowania siada w fotelu, by podzielić się ze mną swoją historią. Jestem przekonana, że gdybym spotkała ją na ulicy, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jest chora. Chorej psychiki zobaczyć nie można, dopóki nie zawładnie ciałem…
Jak zaczęła się moja choroba? Miałam wtedy około 20 lat. Młoda, ufna, pełna planów na przyszłość. Spotykałam się wtedy z pewnym chłopcem. Najprzystojniejszy chłopak z osiedla. Cóż to było za szczęście, gdy spośród wianuszka dziewcząt wybrał właśnie mnie! Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Szybko się okazało, że jego zamiary wobec mnie nie są takie czyste, jak sobie to wyobrażałam. A dla mnie, panny z głęboko wierzącej rodziny, pewne postawy były nie do przyjęcia. Wyszło na jaw, że Wojciech nadużywał alkoholu. W ogóle nie był taki święty! Dziś jak o nim myślę, to wydaje mi się, że jedyne co miał nieskazitelnego, to wygląd.
Pewnego dnia umówiliśmy się na spacer po lesie. Wojtek przyszedł spóźniony i mocno pijany. Był nieprzyjemny i agresywny. Chciał wymusić na mnie współżycie. Chyba wtedy uciekłam. Chyba, bo bywają dni kiedy pamiętam, że dopiął swego. Od tamtej pory wszystko przestało być już takie jednoznaczne. Moja głowa stała się niczym kalejdoskop! Jakiś przedziwny kolaż myśli, obrazów, dźwięków, emocji, które zaczęły się na siebie nakładać. Zdarzenia z przeszłości zaczęły zmieniać swe zakończenia. Natomiast przyszłość była mi znana tak dobrze, jakbym już ją przeżyła. Takie nieustanne deja vu. Od tamtej chwili stałam się zupełnie innym człowiekiem.
Zobacz też: Schizofrenia i jej postacie
Moja druga twarz
Choroba zmienia. Na gorsze? Trudno powiedzieć. Zmianę na gorsze z pewnością widzą bliscy. Dla mnie nie jest to takie jednoznaczne. Fakt, miewam złe samopoczucie. Odczuwam wtedy niepokój, zdarzają się głosy – jakby ktoś szeptał mi w głowie. Pojawiają się dziwne i wulgarne myśli, które z całą pewnością nie są moje. Mimo tego, że Bóg zesłał na mnie chorobę nie odwróciłam się od Niego! Stąd te myśli – by złamać moją wiarę!
Jeśli chodzi o moje podejście do choroby, to nie uważam, by była aż taka uciążliwa. Człowiek jakoś się przyzwyczaja. Oczywiście nie biorę pod uwagę tych momentów, kiedy objawy ulegały zaostrzeniu. Wtedy rzeczywiście byłam w rozsypce. Ale gdyby nie schizofrenia, nie rozmawiałabym z Matką Bożą! A to dla mnie wielkie przeżycie, dla zdrowego zupełnie niedorzeczne. Najważniejsza nauka, jaką wyniosłam z tych boskich rozmów jest ta, że każdy dźwiga swój krzyż. Czyli niesie tyle, ile jest w stanie podnieść. Ja święcie wierzę, że choroba to mój krzyż.
Jak sobie radzę w chwilach zaostrzenia objawów? Przede wszystkim, gdy przyjmuję leki nie miewam tych stanów psychicznego rozbicia. Dlatego staram się przyjmować je regularnie. Ale nie oszukujmy się, nie zawsze jestem systematyczna. Zdarzało mi się zaniedbać ich przyjmowanie. Dziś mąż czuwa, bym nie zapominała o przepisanych przez lekarza dawkach. Od pewnego czasu jestem na rencie, dlatego chodzę też na oddział dzienny. Spotykają się tam ludzie, tacy jak ja. Rozmawiamy, wymieniamy się doświadczeniami, uczestniczymy we wspólnych zajęciach. Najbardziej lubię zajęcia z rysunku, bo pomagają mi się wyciszyć. Pomaga mi też mąż z córką. Dzięki nim jakoś lżej mi w trudnych momentach.
Co zrobić, by nie utonąć?
Cóż mogłabym powiedzieć osobom, tak jak ja, chorym na schizofrenię? Że warto z nią walczyć. Ale droga wcale nie jest prosta. Ciężko wyrwać się ze świata, który ukazuje się tylko nam. Pierwszym podstawowym problemem jest złość. Wściekłość na to, że nikt nam nie wierzy i robi z nas wariata! To tak, jakby ktoś pomieszał jawę ze snem – i weź tu człowieku bądź mądry, które jest które? Dla mnie ten moment był najcięższy, ale przełomowy. To pierwszy krok ku zmianom na lepsze. Poza tym, dla nikogo wyciągnięcie ręki po pomoc, nie jest łatwą decyzją. Moja, była poprzedzona kilkoma stanami pogorszenia i godzinami rozmów z bliskimi.
Kolejnym przełomem jest przyjmowanie leków. Pod ich wpływem umysł powoli dochodzi do zdrowia. Jednak zanim się to stanie, świat z kalejdoskopu „przecina” trzeźwe myślenie. Często na tym etapie towarzyszy niepokój, lęk, smutek, czasem złość. Trzeba też mieć na uwadze skutki uboczne przyjmowania farmaceutyków. W każdym takim przypadku należy bezzwłocznie zgłosić je lekarzowi, gdyż każdy pacjent wymaga indywidualnego dostosowania dawki. Jak już stan się nieco poprawi i ustabilizuje czeka nas kolejna próba – wytrzymałości. Większość z nas oblewa ten test systematyczności. Myślimy, że skoro już jest dobrze, choroba nie wróci. Niestety, to nieprawda.
Choroba lubi niewiedzę.
Gdy jesteśmy świadomi naszego ciała i stanów świadomości, możemy nauczyć się w porę reagować na nawroty.
Zanim schizofrenia znów zaatakuje ze zwiększoną siłą, daje wiele charakterystycznych znaków. Jeśli będziemy je znali, możemy powstrzymać jej dalszy rozwój. Dlatego zachęcam chorych i ich rodziny do pogłębiania wiedzy w tej materii. Można poszukiwać informacji na własną rękę – w książkach, poradnikach, na forach internetowych. Można również wesprzeć się wiedzą fachowców i zapisać się na różnego rodzaju terapie (indywidualne, grupowe, środowiskowe), zajęcia twórcze, czy uczestniczyć w psychoedukacji.
Zobacz też: Jakie są objawy schizofrenii?
W moim przypadku, nieoceniona była rodzina. Mąż, wraz z córką, starali się mnie wspierać. Nie zawsze byłam przekonana do słuszności ich poczynań. Dlatego często musieli doświadczać przykrych sytuacji, które wówczas prowokowałam. Wiem, jak im ze mną ciężko. Właściwie ciężko nam wszystkim zmagać się z chorobą. Bo w schizofrenii, mimo iż choruje jeden członek, walczy z nią cała rodzina.
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!