Od początku Amelia była duszą roku, wszystko potrafiła załatwić, wszędzie potrafiła dotrzeć, z każdym wykładowcą miała świetne stosunki, jednym słowem była uwielbiana. Na początku drugiego roku studiów ponownie wybrano Amelię starościną roku, każdy liczył, że zapał Amelii nie tylko nie opadł, ale też proporcjonalnie wzrósł do pór roku spędzanych na uczelni.
W tym roku planowano obchody okrągłej rocznicy wydziału geografii. Z tej okazji spotkały się zarządy wszystkich roczników, aby uzgodnić zadania i rozdzielić obowiązki pomiędzy studentów kolejnych lat. Starostą czwartego roku geografii był Mateusz. Smukły, czarnooki, z burzą ciemnych loków i o dłoniach anioła grającego na harfie — właśnie takie skojarzenia miała Amelia, gdy czasami mijali się na uczelnianych korytarzach. Nie przypuszczała jednak, że dojdzie do bliższego zapoznania.
To Mateusz zainicjował bliższe poznanie, dogadując szczegóły jubieleuszu, spoglądał często na Amelię, słuchał jej opinii, liczył się z nią, sugerował jej podpowiedziami rozwiązywania problemów. Po trzecim ze spotkań ktoś wyszedł z propozycją, by po zebraniu udać się na relaksujące spotkanie w knajpeczce tuż obok uczelnianych akademików. Amelia była zachwycona, że Mateusz poświęcał jej tyle uwagi, on był pod wrażeniem jej erudycji, jej poglądów i pięknego, ujmującego uśmiechu. Zauroczyli się sobą i już było wiadomo, że dwie osobowości wydziału geografii są parą.
Mateusz "nosił na rękach" Amelkę, był czuły, wspaniale zazdrosny, zapobiegliwy, tolerancyjny i nie widział świata poza nią, oddany w każdym calu. Takiej miłości uczelnianej zazdrościły nie tylko koleżanki Amelii, które jeszcze przed napisaniem pracy magisterskiej pragnęły wyjść za mąż, takiego uczucia zazdrościli nawet koledzy z roku Mateusza. Uczucie, które wybucha, a potem tylko wzbiera na sile. Byli nierozłączni, gdyby nie to, że studiowali na innym roku, nie rozstawaliby się wcale, chłonęli siebie na każdym kroku, każdym centymetrem ich ciał. Ciągle okazywali sobie czułość. Prawdziwa miłość.
Ich szczęście niedługo miało się powiększyć, trzy miesiące później okazało się, że Amelia jest w ciąży - w ósmym tygodniu, oczywiście było to dziecko Mateusza. Była taka szczęśliwa, studia, o których marzyła i na których czuła się wspaniale, prawdziwa miłość, która ją spotkała, teraz owoc tej miłości w drodze, wprost nie mogła w to uwierzyć. Postanowiła najpierw powiedzieć o tym Mateuszowi, aż skręcało ją, by w pierwszej kolejności pochwalić się koleżankom z pokoju. Amelka promieniała, wysłała sms do Mateusza, żeby spotkali się po zajęciach jak zwykle w knajpeczce obok akademików. Czekają na Mateusza Amelia tysiąc razy przemyślała, jak przekazać mu wieści, co odpowie, gdy on będzie siedział "zamurowany", jak rzuci mu się w ramiona, gdy ten powie, żeby założyli rodzinę, że to wspaniała wiadomość, bo przecież tak bardzo się kochają. Takiej jednak reakcji nie spodziewała się, to ja się zachował przerosło jej wszelkie wyobrażenie.
Nawet nie zauważyła upływu czasu, nie zwróciła uwagi, gdy wszedł Mateusz jak zwykle rozpromieniony na jej widok. Objął ją delikatnie, a ona rzuciła się w jego ramiona. Już jest przy nim, tu, gdzie czuła się bezpiecznie szczęśliwa. Usiedli, on zamówił dwa piwa, ale Amelia odmówiła, spoglądając tajemniczo na Mateusza. Poprosiła o sok pomarańczowy.
Nie mogła już czekać ani sekundy dłużej, wzięła Mateusza za rękę, spojrzała mu w oczy i rzekła:
- Mateuszku, kochanie, będziemy mieli dziecko! Tak bardzo się z tego cieszę!
Mateusz znieruchomiał, zbladł, otworzył szeroko oczy, po czym puścił Amelię za rękę, podniósł do góry piwo i wypił jednym haustem.
- Mateuszku, kochanie, czy słyszysz, co powiedziałam? Będziemy rodzicami, jestem w ciąży, to twoje dziecko!
Mateusz nadal siedział nieruchomo, Amelii uśmiech przeistoczył się w grymas.
- Mateusz, proszę, powiedz coś...
- To na pewno nie jest moje dziecko, nigdy się do niego nie przyznam, jeśli chcesz, żebym się w ogóle jeszcze do ciebie odzywał, musisz je usunąć! Jeśli mnie kochasz i chcesz być jeszcze ze mną, musisz to zrobić. Jeśli je urodzisz, nie chcę cię znać! Nie jesteś pierwsza, która chciała mnie złapać na dziecko, ale nie ze mną ten numer. Ja jestem wolny! Zawsze będę!
Po czym wstał i wyszedł, pozostawiając Amelię przy stoliku.
Amelia siedziała tak kolejną chyba godzinę, może dłużej, próbowała to jakoś poukładać, zrozumieć, nie chciała w to uwierzyć... Przecież tak się kochamy, jak to dalej będzie? To dopiero drugi miesiąc, mogę usunąć tę ciążę, przecież bardzo go kocham, ale jak on mógł, jak może mnie tym straszyć, że jak urodzę, nigdy się nie przyzna. A jak urodzę, to jak sobie poradzę, chyba nie będę mogła na niego liczyć... Dlaczego kocham takiego faceta, czy on w ogóle jest mężczyzną? Chyba nadal chce skakać z kwiatka na kwiatek, a ja nie jestem dla niego jedyną, tylko kolejną... Jak mogłam w to w ogóle uwierzyć?
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!