Na miejscu Marzeny...

na miejscu marzeny
Czy chęć bycia samodzielnym usprawiedliwia każdą "pracę"...?
/ 30.03.2009 09:16
na miejscu marzeny
Dla Marzeny był to rok strachu i marzeń. Strachu, bo przed nią była matura, marzeń, gdyż ufała, że los się odmieni i zdobędzie fundusze na upragnione studia. Maturę zdała śpiewająco, ale pieniędzy nie udało się zdobyć. Wróciła więc na to swoje odludzie, gdzie nie było pracy, perspektyw i nadziei. Rodzice próbowali z nią rozmawiać, ale Marzena myślami była daleko. Cały czas się zastanawiała, jak zdobyć pieniądze na utrzymanie w dużym mieście. Któregoś dnia mama przytuliła ją do siebie i powiedziała.
- Powinnaś się cieszyć córeczko. Przecież jesteś najlepiej wykształcona z całej naszej rodziny.
- Mamo, i co mi to dało. Ja nie po to chodziłam do szkoły, by puszyć się przed rodziną, ale by wyjść z tego zaklętego kręgu niemożności.
- Nie igraj z panem Bogiem, bo może się od ciebie odwrócić.

Marzena pomagała w biednym gospodarstwie, czytała książki i śniła o lepszym życiu. Na tej swojej wsi leżącej gdzieś na krańcach świata, zapomnianej przez Boga i ludzi wschodniej ścianie pędzącej do przodu Rzeczypospolitej wszyscy byli jacyś osowiali, zatruci niemożnością, bezradni i bez pomysłów. Ona nie chciała się upodobnić do swoich sąsiadów.
Wreszcie któregoś dnia orzekła.
- Wyjeżdżam. Przecież ludzie jakoś sobie radzą. Ja też znajdę pracę i zapiszę się na studia. Nie mogę tak bezczynnie siedzieć i czekać na cud.
Rodzice wprawdzie ją zatrzymywali, ale wiedzieli, że córka już dokonała wyboru i żadne gadanie do niej nie trafi.
Ona tylko poinformowała rodziców, że na miejsce swojego przeznaczenia wybiera Kraków, bo o tym mieście marzyła przez całą szkołę średnią.
- A może pojechałabyś do Warszawy. Gadają, że tam łatwiej o pracę i o większe pieniądze.
- A czy gadają, że tam już dawno ludzie zamienili się w szczury i myślą tylko o sobie, a do celu idą po trupach. Kto bardziej bezczelny, ten wygrywa.

Zaraz po przyjeździe napisała krótki list. Przepraszała, że nie będzie pisać często, ale musi myśleć przede wszystkim o sobie. Jak się wszystko ułoży po jej myśli, postara się pisać częściej.
Matka na próżno czekała codziennie na listonosza. Mijały tygodnie, miesiące, w końcu Marzena napisała.
- Mam dobrą pracę, zapisałam się na studia, na razie płatne, ale postaram się zaliczyć wszystko na piątki, to przyjmą mnie na studia dzienne.
Matka wprawdzie nie bardzo rozumiała, co to są te studia dzienne, ale i tak była z córki dumna.
- Nasza Marzenka – chwaliła się sąsiadkom – to się jeszcze na ludzi wybije. Po kim ona taka uparta.
Dziewczyna pisała co jakiś czas do rodziców, chwaliła się ze swoich osiągnięć, dawała im nawet nadzieję na pomoc finansową.
To właśnie wtedy matka wysupłała parę grosików i napisała koślawy list do córki, żeby sobie nie robiła kłopotów, tylko myślała o sobie.

Bomba wybuchła wkrótce. Marcysia od sąsiadów miała ważną sprawę u doktorów i musiała pojechać do Krakowa. W mieście trochę się pogubiła i zaczęła bez sensu po nim krążyć. W pewnej chwili stanęła przed kościołem. Na schodach siedziała skulona żebraczka. Wyciągała rękę i prosiła o jałmużnę na lekarstwa dla chorego dziecka. Ludzie zatrzymywali się. Jedni po to, by wykrzyczeć, aby zabrała się do roboty, a nie szła na łatwiznę, inni, by wesprzeć kobietę jakimiś grosikami.
Marcysia podeszła bliżej i spojrzała w twarz żebraczce. Przypominała Marzenę.
- I to są te twoje szkoły. A to się rodzina ucieszy, jak jej opowiem, na jakim ważnym stanowisku ich córka pracuje.
- Chyba mi tego nie zrobisz. To dla mnie byłby koniec. Nie miałam innych możliwości, by zdobyć pieniądze na naukę.
Wstała i poczłapała w tych swoich za dużych butach przed siebie. Za rogiem przyśpieszyła kroku i zaczęła uciekać. Nagle ukryła się między domami. Za chwilę wyszła odmieniona. Teraz wyglądała jak setki młodych i ślicznych dziewcząt krążących bez celu po mieście.
- A to mnie franca urządziła – zaklęła siarczyście. – Gotowa jeszcze wychlapać ozorem, że mnie widziała. Ze złości, bo oni tam wszyscy nienawidzą bezinteresownie. A mnie jest dobrze. Mieszkam przyzwoicie, nie chodzę głodna, mam się w co ubrać. Może aktorką zostanę? Przecież trudno udawać beznogą staruchę, gdy się ma dwadzieścia kilka lat. A studia? Czy one zapewnią mi lepszą od tej przyszłość? Tu idę na całość. Jestem w stanie sporo odłożyć. Ludzie są naiwni. Na chore dziecko prawie każdy się nabierze. A tych, którzy się nie dają, olewam. Jest praca, jest i ryzyko.
To już nie była krucha Marzenka z dalekiej wsi na wschodniej ścianie. To była bezwzględna kobieta, dla której najważniejsze jest w miarę wygodne życie.
Czy taka Marzena będzie w stanie przyznać się rodzicom do swojego zajęcia. A może zerwie z nimi kontakty i pójdzie własną drogą. Na to pytanie w tej chwili nie umiała jeszcze odpowiedzieć.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA