Na miejscu Luizy i Franka...

na miejscu luizy i franka
Czy łatwo jest odpuścić sobie marzenie życia? Czy poddać się naciskom bandytów?
/ 13.03.2009 14:20
na miejscu luizy i franka
Już na pierwszym roku studiów Luiza i Franciszek wiedzieli, że to nie jest ich wymarzony kierunek. Mimo to nie zrezygnowali, nie chcieli sprawiać przykrości rodzicom. Obronili magisterkę, odebrali dyplomy, wzięli cichy ślub i zabrali się do pracy. Nareszcie zaczęli robić to, co tak naprawdę ich interesowało. To miał być przytulny barek w dobrym punkcie miasta. Tak, tego miasta, do którego w trakcie studiów tak się przyzwyczaili, i które tak bardzo pokochali. Długo krążyli po mieście zanim zdecydowali się na lokalizację. Wreszcie znaleźli miejsce w okolicach dworca, trochę na uboczu, ale w takim punkcie, obok którego codziennie przechodziło sporo ludzi, zarówno miejscowych jak i przyjezdnych. Mieli uciułanych trochę pieniędzy, bo na studiach obydwoje pracowali, ale i tak była to maleńka kropelka w morzu ich potrzeb. Nie chcieli wprawdzie zwracać się o pomoc do rodziców, ale innego sposobu na zdobycie pieniędzy nie widzieli.
Rodzice nie byli zadowoleni. Tyle lat nauki na marne – powtarzali. Przecież to nie ma najmniejszego sensu. Młodzi byli jednak uparci. Wreszcie ojciec Luizy powiedział.
- Trudno, to jest wasze życie i wy będziecie za nie odpowiadać. Z pieniędzmi u nas krucho, ale mamy przecież ręce i trochę wam pomożemy. Na razie musimy zdobyć pieniądze na kupno lokalu. O wynajmie nie ma mowy, bo ciągle będziecie za to płacić.

Kupili więc rozlatująca się ruderę i zabrali za remont. Franek z teściem robili za murarzy. Luiza zajęła się zakupami. Po kilku miesiącach ciężkiej pracy rudera wyszła z cienia. Luiza i Franek zabrali się za załatwianie pozwoleń. Zostały im jeszcze meble i już można było przystąpić do pracy. Kupili je w sklepach ze starzyzną, Dobierali starannie, to miało być miejsce, do którego chętnie się wraca. Domowy wystrój, ciepłe kolory, wygodne siedziska.
Przez pierwsze tygodnie klienci zaglądali tam rzadko. Z czasem zaczęli bywać coraz częściej. Gdy któregoś dnia się okazało, że o stolik w ich barku jest naprawdę trudno, poczuli, że ich studenckie marzenia się nareszcie spełniły. Teraz mogli już spłacić dług rodzinie i zacząć pracować na własny rachunek. Luiza pękała z dumy, Franek zaczął coś przebąkiwać o założeniu drugiego lokalu.
- Nie spiesz się tak kochany, na razie musimy odrobinę odetchnąć, a przede wszystkim odłożyć trochę pieniędzy.
- Tak tylko głośno marzę – uśmiechnął się mąż.

Któregoś dnia zjawił się w ich wychuchanym barku nieznajomy. Zamówił jakieś piwo, przyjrzał się właścicielom, zlustrował gości. Na drugi dzień znów się pojawił. Nie był już tak cichy. W pewnej chwili uderzył kuflem o podłogę i krzyknął: Nie będę pił z brudnego naczynia.
Luiza była przerażona. Zaczęła go przepraszać, choć tak do końca nie wierzyła, że szklanka była brudna.
- Ja tu jeszcze wrócę – rzucił wściekle.
Przez kilka dni się nie pojawiał. Wreszcie przyszedł w towarzystwie rosłego osiłka. Poprosił Franka i Luizę do stolika.
- Koniec balu – rzekł na wstępie. – Od jutra to ja będę dyktował warunki. Albo się dogadamy, albo zamienię to gniazdko w kupę gruzów.
Byli przerażeni. Nie wiedzieli, co robić, bali się o swój bar i swoje życie.
Kolejnego dnia znów się pojawił.
- Możemy się dogadać. My przejmiemy opiekę nad tą budą, wy będziecie mieć spokój. Cena nie jest zbyt wygórowana, ale płacić trzeba i to regularnie. Rozumiecie mnie ptaszki.

Zebrali pracowników, opowiedzieli o tajemniczych gościach i zaczęli się wspólnie zastanawiać, co zrobić. Madzia – ich kelnerka – natychmiast skapitulowała i orzekła, że od jutra nie przychodzi do pracy. Mimo to nazajutrz pojawiła się w barze. Jurek – szef kuchni – powiedział, że nie wolno się poddawać. A oni naprawdę nie wiedzieli co zrobić. Przegadali całą noc. W pewnym momencie Luiza powiedziała, że dla świętego spokoju trzeba się ułożyć z bandytami. Franek spojrzał na żonę, pokiwał głową i zapytał: - A nasze marzenia? Na razie się nie przejmujmy. Poczekajmy na ich ruch.
Oni zareagowali błyskawicznie. Nocą następnego dnia wybili szyby. Szklarz miał sporo roboty. Kolejnej nocy rozwalili wejściowe drzwi. Franek zamówił stolarza i udawał, że nic się nie stało.
Wieczorem odbyła się narada. Musimy coś z tym zrobić. Dziś rozwalili drzwi, jutro pobiją nam klientów. Albo płacimy, a to oznacza kapitulację, albo idziemy na policję, a to oznacza niewiadomą. Znaleźliśmy się w ślepej uliczce. Nie ma z niej wyjścia. A może po prostu zrezygnujemy z tego baru.
- Nigdy – rzuciła z wściekłością jakby odmieniona Luiza. – Tak łatwo się nie poddam. Trzeba się poradzić jakiegoś mądrego prawnika, rozejrzeć się wśród znajomych. Na pewno nam pomogą.
- Chyba nie sądzisz, że będą pełnić przy naszych drzwiach wartę – odparł zrezygnowany tym razem Franek. – Zaczynam się zwyczajnie bać.
Dziś nie wracamy do domu – orzekli obydwoje. – Prześpimy się tutaj.
– Zostajemy z wami – powiedzieli pracownicy. – Poczekamy, co wydarzy się tej nocy.
Noc była spokojna. Rankiem Franciszek oznajmił Luizie. - Chcą wojny, będą mieli wojnę. Ona spojrzała na męża i zaczęła cichutko płakać.


Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA