- Teraz – pomyślała – mogę przenosić góry. Wracam do domu, odpoczywam przez wakacje, a pod koniec sierpnia zaczynam składać oferty. W końcu należy mi się chwila oddechu.
Na kilkadziesiąt wysłanych listów otrzymała jedną odpowiedź. Jakaś ekonomiczna szkoła zaoczna proponowała jej kilka godzin w soboty i niedziele. Musi tylko uzupełnić studia i zdać egzaminy upoważniające ją do pracy w szkole. Może to oczywiście robić w trakcie pracy. Nie był to szczyt marzeń, ale ofertę przyjęła. Trzeba z czegoś żyć. Nie zrezygnowała jednak z dalszych poszukiwań. W końcu Kraków też nie od razu zbudowano.
Niestety, jej rodzinny Tarnów okazał się wielkim galicyjskim śpiochem. Rozwijał się wtedy, gdy był miastem wojewódzkim, gdy przestał nim być zagościły w nim nuda i beznadzieja. Ludzie nie kwapili się do zakładania własnych biznesów, inwestorzy omijali miasto szerokim łukiem. Na każdym kroku słyszało się: to niemożliwe, tego się nie da zrobić, trzeba mieć dojścia, komu to potrzebne, ile to kosztuje...
Któregoś dnia Mateusz, jej przyszły mąż, wygadał się, że w jego firmie są wolne etaty. Na pójście jednak nie namawiał. Ona mimo to chciała spróbować.
Pani prezes - nowobogacka osóbka pewna siebie, ale z mózgiem jak lodowisko, obejrzała Ninę niczym dorodną jałówkę na targu i powiedziała.
- Możesz u mnie być kierownikiem. Będziesz odpowiadać za to, za to i jeszcze za to.
- Czyli pełna odpowiedzialność finansowa.
- A co ty myślisz? Ja nie mam czasu na pierdoły. W końcu będziesz kierownikiem. Dostaniesz 1200 brutto, a jak się dobrze spiszesz to i premia miesięczna wpadnie ci do kieszeni.
Mateusz był przeciwny tej pracy, ale Nina się uparła.
- Dość mam korzystania z kuchni moich rodziców.
- Już niedługo. Przecież za miesiąc bierzemy ślub. Ja też stamtąd odchodzę, bo przestało mi odpowiadać traktowanie mnie jak gówniarza.
Pracowała od świtu do zmroku, w soboty i niedziele po południu także, bo firma obsługiwała bankiety, wesela, chrzciny, komunie, a wiadomo, kiedy ludzie się bawią, to i sporo piją. Całe szczęście, że bohaterowie tych rodzinnych spotkań są zawsze trzeźwi, myślała czasami.
Po trzech miesiącach orki, bo trudno to nazwać pracą, Nina za dobre sprawowanie (to cytat prezes nowobogackiej) dostała 200 złotych premii.
Przepłakała całą noc, ale ponieważ na horyzoncie nie było żadnej pracy, siedziała jak mysz pod miotłą.
Wreszcie w lipcu pani prezes wezwała ją do gabinetu i powiedziała.
- Niedługo cię zwolnię. Na twoje miejsce przyjdzie człowiek z samej Warszawy.
Wyszła bez słowa. Dopiero w domu całkiem się rozkleiła. Mateusz popatrzył na żonę i powiedział.
- Jutro składasz wymówienie. Dlaczego dajesz tak sobą pomiatać?
- A z czego będziemy żyć?
- Zapomniałaś, że ja też pracuję. Najwyżej nie zaczniemy rozbudowy domu twoich rodziców teraz, tylko za rok. Nie leje się nam na głowę. Mamy fantastyczne układy z rodzicami. Chcesz się wykończyć.
Nina postawiła na swoim. Chodziła do pracy, starała się, robiła więcej niż musiała. Mimo to otrzymała kolejne ostrzeżenie opatrzone uwagą, że tego nowego z Warszawy, to ona musi wprowadzić.
Teraz naprawdę nie wiedziała, co robić? Zwolnić się, czy czekać na wypowiedzenie? A może zwrócić się do adwokata po pomoc. Przecież to jawny mobbing. A ty jak uważasz? Co według ciebie Nina powinna zrobić?
Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!