Na miejscu Lucyny

na jej miejscu, na miejscu Lucyny
Związek bez przyszłości dla dobra dziecka, czy walka o siebie i własną niezależność... Co wybrać, gdy obie opcje wydają się być zbyt trudnym wyborem?
/ 29.10.2008 12:05
na jej miejscu, na miejscu Lucyny
Rozstanie z Robertem Lucyna odchorowała. Nagle świat się jej zawalił, po głowie zaczęły jej chodzić samobójcze myśli. Chodzili ze sobą całą szkołę średnią i studia, ponad dziewięć lat. I zawsze było tak samo, ona parła do przodu, on wszystkie jej pomysły stopował. Jej chciało się żyć, on twierdził, że świat jest nieżyczliwy, a ludzie wstrętni. Ukochanym zdaniem Roberta było "tego się nie da zrobić". I oczywiście nie robił.

Wreszcie coś w niej pękło i postanowiła zakończyć ten związek bez przyszłości.
Nie rozpaczał, nie szukał możliwości spotkania, nie przychodził jak niegdyś pod jej dom. Ot, po prostu rozmył się gdzieś, jak we mgle.
W nowej pracy, bo zerwała wszystkie związki z przeszłości, pojawił się Przemysław. Duże dziecko w krótkich spodenkach. Był młodszy tylko pięć lat, a wydawało się, że dzieli ich całe pokolenie. Dla Przemka liczył się wyłącznie sukces, i to za wszelką cenę, choć sukces w jego rozumieniu to po prostu lepiej płatna praca, mało wysiłku, dużo wolnego czasu. Po kilku miesiącach wspólnych spotkań, rozmów o niczym, bo zainteresowania Przemka były ubogie, doszli do wniosku że powinni się pobrać. Mama Lucyny wprawdzie pytała wielokrotnie, czy córka jest pewna tego mężczyzny, ale ona nie reagowała. Wreszcie matka orzekła: - Jeśli twój przyszły mąż jest sposobem na przeszłość, i ma być jak klin klinem, to wszystkiego najlepszego.

Ślub był huczny, choć smutny. Przyjaciołom Lucyny Przemek się po prostu nie podobał. Nie było o czym z nim pogadać, chyba że o szmalu, bo tak nazywał pieniądze, a już na pójście z paczką do kina lub teatru nie było go co namawiać, bo zasypiał natychmiast, a przy okazji niemiłosiernie chrapał. Z manierami zresztą było u niego fatalnie. Przy stole mlaskał, siorbał, nie bardzo radził sobie z widelcem i nożem, nie zwracał uwagi na biesiadników. On po prostu zasiadał pierwszy i pierwszy jadł, choć w jego przypadku stosowniejsze byłoby słowo "żarł". Uwielbiał także innym liczyć zarobki. Do szału go doprowadzało, gdy komuś ze znajomych wiodło się lepiej. Lepiej ma być jemu, reszta się nie liczy.

W sześć miesięcy po ślubie na świat przyszedł Wojtek. Teraz było już pewne, że Lucyna wpadła. Tylko dlaczego zdecydowała się na zalegalizowanie związku? Mogła małego wychowywać samotnie.
Przemek, owszem, przyszedł do szpitala nawet ze dwa razy, ale nie chciał potrzymać syna na ręku.
- A jeśli zrobi kupę?
- To się wytrzesz – odparowała wściekła żona.
Teraz była już pewna, że szanowny małżonek nie pomoże jej przy dziecku. Na pomoc w domu też nie miała co liczyć, bo małżonek brzydził się porządków. On zwyczajnie nie sprzątał. Takie rzeczy robiła u niego w domu mama.

Minęły trzy lata. Mały rósł, babcia, która pomagała córce, gdy ona była w pracy, podpierała się nosem, ale dzieckiem się zajęła, Lucyna po przyjściu do domu zakasywała rękawy i zabierała się za sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie, wyrzucanie śmieci, bo gdyby tego nie zrobiła, zarośliby brudem. Na dziecko nie miała już siły. Tatuś zresztą także, bo przychodził z pracy bardzo zmęczony. Czasami, gdy miał dobry nastrój, mówił do małego. – Twój tatuś ma bardzo odpowiedzialną pracę, ale go i tak nie doceniają.

Nad losem małego najbardziej pochylała się babcia, ale i ona nie miała na jego edukację ani sił, ani pieniędzy. Nieraz mówiła, że innym dzieciom zapewnia się rozrywki, zapisuje do kółek zainteresowań, czyta książeczki, opowiada bajki, a ich mały wychowywany jest na dzikusa. Komputer, głupie bajki w telewizji i nieustanne wrzaski rodziców.
Lucyna wielokrotnie próbowała rozmawiać z mężem, ale każda rozmowa kończyła się karczemną awanturą.
- Co ty sobie wyobrażasz, ja tyram jak osioł, przynoszę dobrą pensję, a ty masz jeszcze pretensje. Twoja matka też mogłaby się zabrać do roboty.
- Pensję kochany to ja mam wyższą, a pracuję na kilku etatach, bo robię wszystko w domu. Od matki zaś wara. Przychodzi codziennie, by zająć się małym. Zapamiętaj, to ona robi nam przysługę, a nie my jej.

Poprawy nie było, ale burdy coraz większe. Wreszcie któregoś dnia Lucyna nie wytrzymała, spakowała walizeczkę małżonka i wystawiła ja za drzwi. Wrócił po tygodniu od rodziców, skruszony. Ale nie na długo. A ona była bezsilna. Nie wiedziała, co zrobić. Mieszkali w małym miasteczku, więc plotka rozchodziła się tam z szybkością błyskawicy. Mama namawiała ją na rozwód, ona chciała jeszcze sklejać to, co praktycznie było porozbijane od początku. Naprawdę była w kropce. A może złożyć pozew i wyjechać, żeby nie marudził? A może spróbować jeszcze raz, pójść na pewne układy, udawać, że nic się nie dzieje.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!