Na miejscu Kariny

na miejscu kariny, na jej miejscu
Co zrobić, gdy wiara nie pozwala na spełnienie pragnienia o macierzyństwie? Co dla młodego małżeństwa powinno być ważniejsze?
/ 08.08.2008 14:51
na miejscu kariny, na jej miejscu
Co chwilę podchodziła do okna. Wypatrywała Piotrka, który wyszedł z domu tylko na chwilę do budki telefonicznej. Mieszkali w nowym osiedlu i nie mieli jeszcze telefonu, a on musiał koniecznie skontaktować się z matką. Za dwa tygodnie był ich ślub. W pewnej chwili Karina usłyszała sygnał karetki pogotowia. Z drugiej strony podjeżdżał wóz policyjny. Wybiegła z domu i machinalnie pobiegła w stronę budki. Nie wie dlaczego, ale od tej pory zaczęła wierzyć w przeczucie.

Przy budce stało kilkanaście osób. Głośno o czymś rozprawiali, choć pora była dosyć późna. Jakiś mężczyzna tłumaczył policjantowi: szedłem tą osiedlową ulicą, bo musi pan wiedzieć, że to osiedle strzeżone, i usłyszałem potworny krzyk. Zacząłem biec na pomoc. W budce leżał chłopak, był cały we krwi. Zobaczyłem też dwóch uciekających bandziorów. Nie było czasu na pogoń, należało ratować tego chłopaka. Nimi się na pewno zajmie policja, a dla niego pewnie liczy się każda minuta.
Podbiegła do policjanta i zapytała, do jakiego szpitala odwieziono chłopaka. Nie było czasu na zastanawianie się, musiała tam dotrzeć jak najszybciej.
Wstępna diagnoza była wstrząsająca. Bandyci uszkodzili rdzeń nerwowy. Piotrek nie ruszał ani rękami, ani nogami.
- Trzeba się modlić – powiedział lekarz prowadzący – aby badania nie potwierdziły tej diagnozy.

Piotrek przeleżał w szpitalu kilka miesięcy. Powoli wracało czucie w nogach, z rękami też nie było najgorzej.
Któregoś dnia ordynator oddziału zaprosił Karinę do swego gabinetu.
- Wiem, co państwo przeżywacie, wiem, że byliście tuz przed ślubem. Muszę jednak to powiedzieć najpierw pani, bo tylko pani może podjąć decyzję. Pani chłopak już nigdy nie będzie w pełni sprawny. Stał się po prostu impotentem.
- I co z tego panie ordynatorze. Ja nigdy go nie zostawię, za dużo razem przeszliśmy.

Za kilka tygodni odbył się ślub. Goście weselni życzyli młodej parze wytrwałości, pieniędzy, sukcesów zawodowych. Nikt nie mówił o dzieciach.
Karina i Piotr jeździli po świecie, uczyli się kolejnych języków, zdawali kolejne egzaminy. Po pięciu latach małżeństwa doszli jednak do wniosku, że powinni się zdecydować na dziecko. W grę wchodziła wyłącznie metoda in vitro.
Karina miała opory, bo przecież jest osobą wierzącą, ale Piotrek, urodzony agnostyk, coraz częściej ją przekonywał do dziecka. W końcu wybrali się razem do kliniki.

I znowu miesiące badań, czekania na wyniki, nerwów, i radości, gdy wszystko się powiodło. O pieniądzach nawet nie warto wspominać. Na zapłodnienie tą metodą nie każdy może sobie pozwolić. Karina i Piotrek mogli. Mieszkają w dużym mieście, są fachowcami wysokiej klasy, zarabiają spore pieniądze.
Zresztą gdyby nawet nie mogli, to rodzina by się złożyła. Najbliżsi widzieli jak reagują na widok dzieci, ile bólu sprawia im rozmowa z przyjaciółmi obok których kręcili się maleńcy ludzie.
Właśnie zaczął się szósty miesiąc. Karina z dumą pokazuje swój brzuch. Wścieka się tylko, gdy czyta kolejny artykuł na ten temat. Nie rozumie również postawy swojego kościoła. Umówiła się nawet na spotkanie ze swoim proboszczem. I nawet starała się go zrozumieć, gdy grzmiał, że to, co zrobiła jest zwykłym morderstwem. Że Pan Bóg nigdy jej tego nie wybaczy. I jeszcze wiele słów okrutnych i mniemających nic wspólnego z chrześcijańską miłością bliźniego. Było jej smutno, bo nie przypuszczała, że jej proboszcz, człowiek, którego znała tyle lat, tak się zachowa.

Postanowiła i ten problem rozwiązać. - Jeśli mnie nie chcą w moim kościele – myślała – to będę musiała się z nim pożegnać. Nigdy nie szłam tam, gdzie mnie nie chcieli.
Piotrek tylko się uśmiechał. – Ja - powtarzał – nie mam takich problemów. Od dziecka nie akceptowałem wielu rzeczy robionych przez kler. Pan Bóg nie ma z tym nic wspólnego. I dlatego mnie ta rozmowa nie boli.
- Bardzo mi pomogłeś – zdenerwowała się Karina. – Myślałam, że mi chociaż doradzisz...
- W sprawach wiary? Przecież to ty musisz podjąć decyzję.
- W grę wchodzą – powiedziała Karina – tylko dwa wyjścia. Udawanie, że nic się nie wydarzyło, ale już bez przystępowania do sakramentów, albo apostazja, czyli odstąpienie od kościoła. Pierwsze wyjście nie wchodzi w rachubę, bo nie umiałabym spojrzeć w lustro. Drugie boleśniejsze, ale honorowe. Jutro pojedziemy do kurii.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA